czytaj dalej

Blog

07-11-2010

Analiza meczu Lecha Poznań z Manchesterem City

Dużo mówi się o tym, kto jest autorem sukcesu Lecha Poznań w meczu z Manchesterem City. Warto przytoczyć słowa Pellegriniego, czyli doskonałego fachowca. Twierdzi on, że 95 procent pracy trenera to tydzień poprzedzający mecz, natomiast sam mecz to te pozostałe 5 procent.

Nie ma powodu, by Pellegriniemu nie wierzyć, myślę zresztą, że każdy szkoleniowiec się z tym zgodzi. Każdy będzie miał swoją opinię, ile było zasługi Zielińskiego, ile Bakero, zależnie od sympatii i antypatii. Dla mnie to nie jest istotne - tego, co postaram się pokazać poniżej nie da się wyćwiczyć ani w jeden dzień, ani nawet w jeden miesiąc.

Wiele się mówi o „polskiej myśli szkoleniowiej”, ale co dzieliło polskiego trenera od historycznego zwycięstwa z Manchesterem City? Kilka rzędów krzesełek. Siedział o kilka rzędów za wysoko, nie na miejscu, na którym powinien. Właściciel oczywiście ma prawo zwalniać szkoleniowców i patrzeć długofalowo, ale w tym konkretnym dniu było mi żal Jacka – to powinien być wieczór jego życia.

Oczywiście, to nie wina Bakero, że poprowadził Lecha w tym meczu, w tym zawodzie mało kto może pozwolić sobie na komfort odrzucania interesujących propozycji. Każdy czeka na swoją szansę, Hiszpan się doczekał. Można powiedzieć, że dostał „dziką kartkę” – nie musiał grać w eliminacjach, dostał od razu miejsce w finale. Bo mimo wszystko rzadkością jest dostać taką szansę, poprowadzić na dzień dobry zespół mistrza Polski w meczu z Manchesterem City. Teraz brakuje Lechowi remisu z Juventusem. Jeśli zremisuje, ludzie zapomną o Zielińskim, będzie mówiło się tylko o Bakero. A przecież Jacek z Juventusem też potrafił zremisować, na wyjeździe.

Tyle tytułem wstępu.

Co zadecydowało o zwycięstwie Lecha? Jakie były kluczowe elementy w tej układance? Przede wszystkim świetny odbiór piłki w różnych sektorach boiska przez cały mecz. Przez cały, czyli od pierwszej do ostatniej minuty, bo trzecia bramka też padła dzięki agresywnemu odbiorowi. Lech odbierał piłkę w sposób zorganizowany, w dobrym tempie, wszyscy zawodnicy ze sobą współgrali, zmuszali piłkarzy MC do zagrań w konkretnym kierunku. Lech miał plan na defensywę i ten plan skrzętnie realizował. Nie było mowy o żadnym przypadku.





Zobaczmy film, 1:26. Czterech na dwóch, cały czas przewaga liczebna. Lech odbierał piłkę liczbą zawodników, zmuszał przeciwników do podejmowania szybkich, nieprzemyślanych decyzji. 1:32 – Adebayor nie ma możliwości zagrania gdziekolwiek, lechici nie muszą faulować, są cały czas w pełni bezpieczni. Przedstawialiśmy niedawno filmy na temat gry w obronie reprezentacji Polski. Tam jeden atakuje, drugi się przygląda. Tutaj, w Lechu, każdy wie, co ma robić. Każdy ma cel. Bosacki wie, że musi naciskać Adebayora z tyłu, Kikut wie, że ma atakować go z lewej strony, do tego jeszcze dochodzi presja trzeciego piłkarza Lecha. Cała trójka realizuje jedną myśl. Gdyby chociaż jeden zareagował źle, Adebayor by sobie poradził.

Atutem Lecha było to, że bardzo szybko się organizował i przemieszczał. W reprezentacji Polski nie ma orientacji na odbiór piłki. Reprezentacja się przemieszcza, ale nie odbiera. Lech natomiast wykorzystuje momenty zawahania u przeciwnika, drobne niedokładności. Jednocześnie z każdej strony jest asekuracja.

Ważne słowo – asekuracja. Na przykładzie meczu z Ukrainą pokazywałem, jak brakuje asekuracji w reprezentacji Polski i na czym polega złe ustawianie się defensywnych pomocników. Lech w meczu z Manchesterem City asekurował książkowo. W polskiej lidze środkowi obrońcy grają 1 na 1, dość szeroko. W Manchesterze Lech właśnie tak grał i kiedy np. Adebayor minął Bosackiego, nie było nikogo, kto mógłby jeszcze zapobiec utracie bramki. Zawodnicy „Kolejorza” wyciągnęli wnioski i w tym meczu za każdym razem znakomicie się uzupełniali. Bosacki z Arboledą asekurowali nie tylko siebie nawzajem, ale także Kikuta i Henriqueza.

2:12 – Arboleda skacze, ale Bosacki już jest na asekuracji. Normalnie drugi stoper ustawiony byłby szerzej. Inna sprawa, że tutaj dużym ułatwieniem było to, że Manchester City grał jednym napastnikiem, przy jednocześnie bardzo biernych pomocnikach, którzy nie podchodzili do Adebayora. Bosacki mógł spokojnie koncentrować się na asekurowaniu Arboledy (albo na odwrót), ponieważ nie było nikogo, kto by go wyciągał w inny sektor boiska. Gdyby Manchester City nagle przeszedł na grę dwójką w ataku, Lech mógłby mieć problemy.

Tu chciałem poświęcić kilka zdań na Manciniego. Wielokrotnie zdarza się, że w zespołach pojawia się kunktatorstwo, odpuszczenie w jakimś stopniu jednego meczu, by skupić się na kolejnym. Skutki są opłakane. Manchester City wystawił eksperymentalny skład w pierwszym meczu z Lechem, mając w perspektywie prestiżowe spotkanie z Arsenalem. Czym się to skończyło? Od tamtej pory przegrał wszystkie spotkania. Wszystkie.

Takie kunktatorstwo rozstraja zespół. Lech w Poznaniu w sposób zespołowy toczył walkę z indywidualnościami. To nieprawda, że jakiś zespół na świecie ma 30 równych zawodników i nieważne, kto akurat wejdzie, gra będzie tak sama. W sporcie na najwyższym poziomie liczy się automatyzm, mechanizm, zespołowość. Mancini ten zespół rozstroił. Oczywiście, co innego gdy wymienisz dwa ogniwa, a co innego, gdy nagle do środka pomocy wstawisz obrońcę Bridge’a oraz będącego już po drugiej stronie rzeki Vieirę.

Lech był zespołem, Manchester City nie. Manchester nie dysponował zbiorowym odbieraniem piłki. Mieliśmy indywidualności, ale nie pasujące do siebie. Ile meczów wcześniej ten zespół rozegrał w takim ustawieniu. Ani jednego? Ale to już problem Manciniego.

Sposób gry MC sprawił, że tym razem Adebayor był dla naszych obrońców dość łatwym kąskiem. Do napastnika gości szły długie podania i nawet jeśli potrafił utrzymać się przy piłce, to i tak nic z tego nie wynikało. Poza tym był cały czas osaczony. Na ten mecz styl gry zupełnie zmienił Bartek Bosacki, który wychodził za Adebayorem nawet do środkowej linii. Normalnie takiego zawodnika przejmuje do krycia pomocnik, a „Bosy” postanowił zaopiekować się Togijczykiem bardziej indywidualnie.

Oczywiście Adebayora nie da się całkowicie wyłączyć, da się jedynie zminimalizować zagrożenie z jego strony. 2:38 – tu widać jak zawodnik tej klasy potrafi wyjść spod krycia. Ale generalnie on nie mógł wiele zrobić. 3:03 – zobaczmy, jak poszła do niego długa piłka i nawet gdyby doszła, nic z tej akcji by nie było. Pozostali piłkarze Mancinego zostawali daleko w tyle, a przewaga liczebna lechitów w starciach z Adebayorem była zbyt wyraźna.

3:14 – tu widzimy, jak daleko za Adebayorem wychodzi Bosacki. I teraz co się dzieje – Bartek przegrywa pojedynek główkowy i bardzo zdecydowanie wraca do obrony, co owocuje na końcu odzyskaniem piłki. Akcja – klucz. Gdyby Bosacki, jak to zazwyczaj w takich sytuacjach, poleżał jeszcze sekundę czy dwie na boisku, mogłoby skończyć się zagrożeniem bramki. W pierwszym spotkaniu wielokrotnie Adebayor gubił „opiekuna” w środku pola, a potem nieatakowany wbiegał w szesnastkę.

Kolejna sytuacja – 3:40. Mądry stoper ustawia się tak, że może zarówno kryć przeciwnika, jak i zagrać na wyprzedzenie. W tym względzie był to fantastyczny mecz Bosackiego. On nie tylko reagował na to, co się stało, ale też przewidywał. Do gry na wyprzedzenie potrzebna jest intuicja i inteligencja, wyczucie. Najmniejszy błąd może sprawić, że przeciwnik znajdzie się w sytuacji sam na sam. W Manchesterze Bartek stosował inną taktyką, chciał trzymać dystans, cały czas być w obszarze między bramką a napastnikiem. Tutaj atakował odważniej, ale też mógł to robić, ze względu na to, co pisaliśmy wcześniej – asekuracja.

Asekurowali się nie tylko stoperzy, ale także pomocnicy. Pokazują to kolejne sytuacje na filmie. Świetnie realizowali założenia Injac oraz Djurdjević, jeden przy drugim dobrze się czuł.

4:40 – tam gdzie można, Lech ma przewagę liczebną. I nie jest to przewaga statyczna. Zobaczmy, co robi Djurdjević. Odegrał bardzo ważną rolę. Obrońca wie, że może zaryzykować pojedynek, bo w razie czego rywal nie będzie miał otwartej drogi do bramki, tylko pojawi się w odpowiednim miejscu defensywny pomocnik. Wszyscy piłkarze Lecha na tym filmiku są zorientowani na odbiór piłki, nie ma markowania gry, nie ma czekania na rozwój wydarzeń. Lech w defensywie przejmował inicjatywę.

Następny sytuacja, 4 na 2. Pokazywaliśmy mecz z Ukrainą, Iwański robił pressing, drugi piłkarz nie i cała układanka się rozsypywała. Tu tak nie było i Manchester miał bardzo duży problem. Taka agresywna gra Lecha przez 90 minut zadaje kłam, że zespół nie ma sił. Ja mawiam, że psychika zabija dynamikę i że wszystko zaczyna się i kończy w głowie. Problemem Lecha nie jest przygotowanie motoryczne (przynajmniej w tym momencie sezonu), ale raczej psychika. W lidze piłkarze Lecha nie czują odpowiedzialności za każdą akcję, bo wychodzą z założenia, że jeśli teraz nie strzeliliśmy gola, to zrobimy to za chwilę, w następnej akcji. Tak było przeciwko Legii, tak było przeciwko Zagłębiu. A potem przychodziła ta „następna akcja” i strzelał rywal.

W meczu z Manchesterem City piłkarze czuli odpowiedzialność za każdą akcję i każdą chcieli rozegrać w sposób optymalny – zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.

Oglądajmy filmik dalej. 5:40. Zobaczmy jak szybko z sytuacji 3 na 3 robi się 7 do 5 na korzyść Lecha. Mamy przykład maksymalnego zaangażowania i odpowiedzialności, nikt nie wraca truchtem, nikt nie obserwuje rozwoju wydarzeń. Lech jako zespół reaguje na akcję Manchesteru City i doskonale się ustawia.

Jednocześnie to nie jest tak, że Lech broni „na wariata”, na permanentnym pressingu. Absolutnie. Lech regulował tempo grania, zespół świadomie łapał oddech, nie było tak, że trzech biegało, reszta stała. Zobaczmy akcję od 6:05. „Kolejorz” klinczuje przeciwnika, ale dość spokojnie. Aż potem jeden zawodnik (6:40) daje sygnał do ataku i Lech rozpoczyna agresywny odbiór piłki. Było wyczekanie na odpowiedni moment.


* * *





Przyjrzyjmy się stałym fragmentom gry. Oba zespoły broniły strefą. Można bronić strefą, indywidualnie, albo zastosować wariant mieszany. Różnica między Manchesterem City i Lechem była taka, że Manchester bronił stefą całym zespołem w polu karnym i miał całe „światło bramki” dokładnie obstawione. Identycznie Mancini ustawiał zespół przy rzutach rożnych, gdy pracował w Interze Mediolan i wówczas Inter był jedyną drużyną w Serie A, która przez cały sezon nie straciła ani jednego gola po rzucie rożnym.

Dlaczego stosuje się obronę w strefie? Jest to o tyle skuteczne i łatwe, że każdy zawodnik wie, gdzie ma stać, unika się częstego przy kryciu indywidualnym ryzyka wyblokowania. Natomiast takie krycie ma jeden duży minus – przeciwnik swobodnie nabiega na piłkę. Do tego dojdziemy.

W każdym razie Manchester City gdy bronił się przy rzutach rożnych, miał w polu karnym pajęczynę, która miała maksymalnie utrudnić przeciwnikowi strzały z najbardziej komfortowych pozycji. Natomiast celowo piłkarze Manciniego odpuszczali boczne sektory pola karnego, uznając, że stamtąd nie grozi im aż tak wielkie niebezpieczeństwo. Nawet jeśli przeciwnik odda strzał, to bramkarz powinien sobie poradzić.

Przypomnijmy sobie pierwszy mecz. Tam piłka trzy razy spadła pod nogi Drygasa, stojącego w narożniku pola karnego, a jest to sektor, który piłkarze MC celowo odpuszczają – coś za coś, nie mogą być wszędzie. Dziennikarze podniecali się, jak wspaniale Drygas przewiduje, jak zgarnia te piłki, jak się uwalnia i jak strzela, podczas gdy on po prostu stał tam, gdzie miał stać i oddawał złe uderzenia. Pytanie, czy Lech nie powinien tam zareagować i czy ktoś z lepszym od Drygasa uderzeniem nie powinien się z nim zamienić. Niewykluczone, że gdyby akcje tam właśnie zamykał Stilić czy Kriwiec, to któryś z nich zdołałby zagrozić bramce.

Warto zwrócić uwagę na to ustawienie MC – piłkarze skupiają się na zabezpieczeniu obszaru blisko bramki oraz asekurują na wypadek wybicia piłki przed pole karne, ale na wprost bramki. Pozostałe miejsca ich w tym momencie nie interesują.

To nie jest reguła. Np. zupełnie inną filozofię ma Barcelona. Kiedy grała w finale Ligi Mistrzów z Manchesterem, zostawiała aż trzech piłkarzy w okolicach linii środkowej boiska, bo nie chciała podejmować walki w powietrzu z Anglikami. Zawodnicy MU siłą rzeczy zostali zmuszeni się przegrupować i zostać na asekuracji. W związku z tym przy rzutach rożnych wbiegało tylko czterech, a nie sześciu jak zazwyczaj zawodników.

Oglądajmy film z Lecha. Widzimy w pewnym momencie jak Lech markuje krótkie rozegranie rzutu rożnego. Często kibice nie wiedzą, po co się to robi i po co w ogóle krótko rozgrywać piłkę, by potem i tak ją po prostu dośrodkować. Otóż przy krótkim rozegraniu dwóch zawodników musi opuścić swoje pozycje i pobiec w kierunku piłki. Wtedy strefa zostaje, ale się rozciąga i tworzą się większe odległości, większe obszary, w które nabiegać mogą ofensywni piłkarze. Jak zagrywa się ze stojącej piłki, wszyscy stoją tam, gdzie mają stać, a przy krótkim graniu ta strefa mu się trochę rozjechać.

Zobaczmy MC w ofensywie. Lech nie zostawia piłkarza przy drugim słupki, ma „rzadszą strefę”, a to dlatego, że wysyła też piłkarzy do przodu.

Najważniejsze przy rzucie rożnym przeciwko drużynie broniącej w strefie to minąć dośrodkowaniem pierwszych obrońców, regułą jest granie lżejszej piłki, za to w punkt, na drugi słupek. A to dlatego, że najwyżsi zawodnicy przeciwnika zawsze obstawiają pierwszy słupek i środek. Na drugim słupku stawia się niższego, w przypadku Lecha jest to Henriquez.

2:07 – zawodnik na drugim słupku, mający gorsze warunki fizyczne i walczący o piłkę z miejsca, a nie z nabiegu jest w trudnej sytuacji. Przy dobrej wrzutce i przy dobrym naskoku zawodnik atakujący ma naprawdę doskonałą sytuację. Trzeba wówczas zastosować krycie mieszane. Wiem to doskonale, bo uczę się na własnych błędach. Dzisiaj jestem bardziej doświadczony i na pewno podjąłbym inne decyzje w pierwszym meczu Zagłębia ze Steauą, o Ligę Mistrzów. Przeciwnik miał bardzo wysokiego i bardzo dobrze grającego w powietrzu zawodnika, Goiana. Kiedy przy rzucie rożnym rozpędził się i wbiegł w nasze pole karne, to przy naszym ustawieniu w strefie Mateusz Bartczak nie mógł nic zrobić – został zdemolowany.

Wtedy przez cały sezon w polskiej lidze nie straciliśmy bramki po rzucie rożnym, ale to była polska liga, w której generalnie jeśli padają gole po kornerach, to na skutek jakiegoś zamieszania. Nie ma dobrego ataku na piłkę, nie ma powtarzalności przy dośrodkowaniach, nie ma też zawodników, którzy bardzo dobrze radziliby sobie w powietrzu i potrafili uderzać piłkę głową mocno i precyzyjnie. Jak się dobrze ustawisz, to gola nie stracisz.

Ale tu trafiliśmy na inną jakość. Należało przeznaczyć jednego piłkarza na Goiana, aby nie pozwolił mu się rozpędzić i aby blokował mu cały czas drogę. Decydujący szczegół. Zobaczcie to na wideo:





Podobnie było w meczu reprezentacji Polski z USA, kiedy drugiego gola straciliśmy po tym, jak przeciwnik agresywnie nabiegł na piłkę po rzucie rożnym. Tam też powinien być ktoś, kto go przyblokuje, stanie przed nim już na samym początku, w przeciwnym razie nie ma szans się wybronić.

Strefa ma to do siebie, że jest bierna, martwa, nie może wcześniej zareagować. Ma swoje minusy i plusy. Jeśli masz zespół z dobrymi warunkami fizycznymi i stabilność, to pojawia się automatyzm, błędy eliminują się same. Ale niezbędne są własnie dobre warunki fizyczne i duże zrozumienie.

Wróćmy do meczu. 2:32 – widać jak piłkarze MC przygotowują się do ataku na drugi słupek. Tam nie ma przypadku, oni wiedzą, gdzie zostanie posłana piłka i w zasadzie koncentrują się tylko na drugim słupku. Wszyscy chcą atakować „w świetle bramki”. Ostatecznie piłka posłana zostaje niedokładnie, jest kolejny rzut rożny. Drugie dośrodkowanie – i gol. Wyskok z nabiegu plus warunki fizyczne. To błąd Lecha, taki sam jak kiedyś mój – wiedząc, jakim zawodnikiem jest Adebayor, trzeba było kogoś poświęcić, by nie pozwolił mu tak swobodnie nabiec na piłkę. Dziesięć centymetrów w wyskoku robiłoby już różnicę.

Gole... Gol na 1:0. Szczęśliwy? Tylko trochę. Zaczyna się od dobrego odbioru piłki, potem jest dośrodkowanie, po którym Kriwiec nie mógł oddać strzału, ale podjął walkę w powietrzu, dzięki zmusił obrońcę do błędu, nie dał mu komfortu. To samo zrobił Stilić i ostatecznie piłka trafiła pod nogi Injaca. Tu jest ten element szczęścia – obrońca mógł wybić piłkę trochę bardziej w lewo lub trochę bardziej w prawo i bramka by nie padła. Jednak ten błąd został na defensywie MC wymuszony, poprzez ciągłą presję.

Podobnie wygląda sprawa z golem na 2:1. Fartowny – tak. Ale... nie do końca. Manuel Arboleda nie był w stanie oddać strzału, ale zmusił przeciwnika do popełnienia błędu. Często trenerzy mówią – skocz, żeby wywrzeć presję na rywalu, nawet jeśli nie sięgniesz piłki. Manuel mógł odpuścić, ale skoczył, wywarł presję. Gdyby nie to, obrońca spokojnie by sobie poradził. Doszło więc do błędu, ale znowu wymuszonego.

Szczęście było przy Lechu, ale Lech na to szczęście zapracował.

Gol numer trzy to to, o czym była mowa wcześniej – konsekwentna gra w obronie, z pełnym poświęceniem. Nie byłoby gola Możdżenia, gdyby nie odbiór piłki.

Ujmę to tak – były momenty, w których Manchester City przeważał, bo musiały takie być. Ale to był najlepszy mecz Lecha od niepamiętnych czasów – nie chodzi o wynik, tylko o sposób gry. Ten mecz to materiał szkoleniowy, jak można zniwelować przewagę przeciwnika wynikającą z wyższych indywidualnych umiejętności.

Chwała dla Lecha, żałuję tylko, że Jacek Zieliński nie może się pod tym meczem podpisać, mimo że nie ulega wątpliwości, iż gra „Kolejorza” była jego zasługą. Szkoda też, że w lidze Lech nie gra tak samo. Domyślam się, że motywacja wewnętrzna u piłkarzy jest na zbliżonym poziomie, za to brakuje motywacji zewnętrznej. Nawet najbardziej doświadczony zawodnik gra inaczej, kiedy wie, że patrzy całe miasto, cały kraj, a może i pół Europy. Kiedy jeszcze wynik trzyma przy życiu, to już w ogóle...

Lech wygrał szczęśliwie, ale nieprzypadkowo. Lech zagrał na maksymalnych umiejętnościach i przy maksymalnym szczęściu, a to były warunki, by wygrać takie spotkanie. Po prostu poznański zespół zrobił wszystko, by przeciągnąć Wielki Wóz na swoją stronę. I to trzeba docenić.

I może warto, żeby zwłaszcza inni trenerzy obejrzeli ten mecz kilka razy.

Źródło: weszlo.com.

« powrót

 

Cytat Tygodnia

‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"

Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria