czytaj dalej

Newsy » Wywiady

10-10-2013

Czesław Michniewicz dla 2x45.com.pl: Dziennikarze za rzadko pytają, a potem niesłusznie oceniają

2x45.com.pl: - Ma pan jakichś wrogów w "Fakcie"? W ostatnich tygodniach już ze trzy razy pisano tam o posadzie na włosku, przewijały się nazwiska kolejnych kandydatów, którzy mogliby pana zastąpić...
Czesław Michniewicz:
- Nie wiem, wrogów nikomu nie brakuje. Widziałem czasami takie tytuły w prasowych przedrukach, ale nie mam na to wpływu. Gazeta musi się sprzedawać. Jak trener wygrywa, nikt nie pisze o zwalnianiu, jak przegrywa, zawsze jest na cenzurowanym. W moim przypadku jednak zbyt wcześnie wyciągnięto gilotynę.

- Unika pan czytania prasy?

- Szczerze mówiąc, już od kilkunastu lat nie kupuję prasy sportowej. Jeśli chcę coś przeczytać i tak wszystko znajdę w internecie. Mam do tego dystans, wiem, jak funkcjonują media. Nie zawsze można liczyć na obiektywną ocenę sytuacji. Musi być hasło, dźwięczne nazwisko, by zadowoleni byli i czytający, i piszący. Ja mogę jedynie wygrywać, wtedy ktoś inny będzie na tapecie.

- Ostatnio zdaje się ma pan na pieńku z lokalnymi dziennikarzami z Bielska...

- To nie tak. Nigdy nie mam pretensji do mediów o to, że skrytykują postawę mojego zespołu czy też moją. Od tego w końcu są. Ubolewam tylko nad jednym: jesteśmy klubem Ekstraklasy i może nie dzieje się u nas wiele, ale co jakiś czas wydarzy się coś ciekawego i nikt się tym nie interesuje. Najczęściej chodzi o jakieś kontuzje, absencje. A potem czytam gdzieś pretensje, dlaczego nie wystawiłem tego czy tamtego, podczas gdy chłopak od dwóch tygodni nie trenuje. I to mnie najbardziej irytuje. W przypadku innych klubów sytuacja kadrowa jest często rozkładana na czynniki pierwsze. Zdaję sobie sprawę, że Podbeskidzie nie jest zespołem z pierwszych stron gazet i nie mam o to pretensji, inni są bardziej medialni. Ubolewam jednak, że tak mało czasu poświęca się na rzetelną analizę tego co się u nas dzieje. Nieraz ktoś napisze nieprawdę wynikającą z niewiedzy i potem wszyscy to powielają. Co nie znaczy, że mam z kimś nie pieńku. Nie przyszedłem do Bielska żeby  na siłę się przyjaźnić z piłkarzami, prezesami czy tym bardziej z dziennikarzami. Przyszedłem ciężko pracować, żeby wygrywać mecze, a jak przy okazji zrodzą się jakieś przyjaźnie to ok. Jeśli nie, to też ok. Wszędzie, gdzie byłem, miałem dobre i bardzo dobre relacje z mediami. Tu też jest podobnie, szanuję tych, którzy szanują swoją i moją pracę. Weźmy choćby największy dziennik na Śląsku - katowicki "Sport", który zawsze pisze rzetelnie i stara się zgłębiać problem, a nie ograniczać się do ataków personalnych. Wiem, na jakich zasadach działają media. Ja jestem pod pręgierzem, spokój mają zawodnicy. Zawsze są jakieś pozytywy.

- Czyli chodzi panu o zarzuty, które w ogóle nie powinny paść, gdyby ktoś dopytał o pewne sprawy?

- Dokładnie. Na przykład ktoś pisze, że niepotrzebnie zmieniłem Malinowskiego czy Chrapka w meczu z Jagiellonią, nie wiedząc, że sami prosili o zmianę, że mieli kontuzje. To są detale, nie chcę sobie tym zbyt mocno zawracać głowy. W Polsce jest jednak tak, że jak dziennikarz napisze nieprawdę, a ty zwrócisz na to uwagę, od razu jesteś tym, który walczy z mediami. A tak wcale nie jest. Nie  chcę walczyć z dziennikarzami, nawet Al Capone tego nie robił (śmiech). Każdy ma swoje racje i nie oburzam się o to. Chodzi tylko o rzetelny przekaz. Nikt  nie pyta i potem padają dziwne zdania. U nas nie ma konferencji przedmeczowych tak jak w większości klubów w Ekstraklasie, żeby pewne rzeczy wyjaśnić i powstaje dużo niedomówień. A potem piłkarze to czytają. Dziś zawodnicy często dość mocno przeżywają, co ktoś o nich napisał czy powiedział. Wiem, że powinni być na to uodpornieni, ale tak nie jest. Ale podkreślam jeszcze raz: z nikim nie wojuję, a ja też mam prawo i obowiązek bronić swoich racji. Dwa razy się odezwałem na temat dziennikarzy i od razu się uogólnia, że jest jakaś wojna. Jeden dziennikarz zadał mi na ostatniej  konferencji pytanie o Łukasza Żeglenia i mówię, że dobrze zrobił, bo Żegleń był chory, a nikt o to wcześniej nawet  nie pytał. Powiedziałem to życzliwe, uśmiechając się do niego, on do mnie. Wyjęto jednak suche cytaty i wyszło, że znów doszło do scysji, co jest kompletną nieprawdą.



- Kończąc wątek. Ostatnio w kontekście dziennikarzy i Podbeskidzia często pada nazwisko Bożydara Iwanowa...
- Nie chciałbym się wtrącać w polemikę między nim a prezesem Wojciechem Boreckim. Bożydar pochodzi z tych okolic, kibicuje trochę Podbeskidziu, jego rodzice mieszkają tu niedaleko. Chce, żeby u nas jak najlepiej się działo. Jak ma okazję, przyjeżdża do nas na mecz, ostatnio robił prezentację naszej drużyny, teraz ma prezentować siatkarzy BKS Bielsko. Nie chcę się w to mieszać, tylko robić swoje w klubie.

- Ale to jednak nie jest zdrowa sytuacja, gdy pada zarzut, że dziennikarz oferuje piłkarza klubowi, a potem krytykuje klub, bo tego zawodnika nie wziął.

- Lepiej porozmawiać o tym z prezesem Boreckim. Różni dziennikarze czasem dzwonią i mówią, że jest ciekawy zawodnik na daną pozycję i może warto go sprawdzić. To nie znaczy, że mają złe intencje, nie widzę w tym nic gorszącego. Nigdy się nie zdarzyło, żeby dziennikarz wciskał mi jakiegoś piłkarza na zasadzie "bierz go, bo jak nie, to będę źle o tobie pisał".

- Prezes Borecki przed meczem z Lechem powiedział na oficjalnej stronie klubu, że zespół ma największe braki jeśli chodzi o cechy wolicjonalne, motywacyjne. Podziela pan ten pogląd?
- Ja tak nie uważam. Moim zdaniem w każdym z jedenastu dotychczasowych meczów nie brakowało nam ambicji. To jest tylko moje zdanie, a każdy może to inaczej widzieć i oceniać. Zabrakło nam trochę umiejętności, może trochę szczęścia, ale nie cech wolicjonalnych. Z tym się absolutnie nie zgadzam. Chłopcy bardzo się starają. Nie ten element decydował, że remisowaliśmy lub przegrywaliśmy. Uważam wręcz, że jeśli chodzi o zaangażowanie, zawsze się wyróżnialiśmy na tle innych zespołów. Czasami może to tak wygląda, że nie chcemy, gdy łatwo tracimy piłkę, albo nie wykonujemy niepotrzebnych wślizgów, ale to mylne wrażenie.

- Wspomniane spotkanie z Lechem chyba na spory plus dla pana po trzech porażkach? Goście przed przerwą dominowali, ale głównie strzelali z daleka, w drugiej połowie Podbeskidzie mogło wygrać.
- Remis z Lechem zawsze jest dobrym wynikiem dla takich zespołów jak my. Przed sezonem nie możesz zakładać w ciemno, że zdobędziesz punkty na takim rywalu. Tak jak pan mówi, druga połowa była pozytywem, wlała w nas trochę optymizmu. Szanujemy ten remis. Jeśli ktoś mówi, że straciliśmy dwa punkty, to my się z nim nie zgadzamy. Pamiętajmy, że nie mieliśmy w tym meczu zdrowego napastnika. Kontuzjowany byli Fabian Pawela, który zagrał jak się już dziś okazało z pękniętą kością strzałkową, i Piotr Malinowski, który zagrał na własną prośbę. Zaryzykowaliśmy z "Maliną" od początku, bo gdyby wszedł po przerwie i doznał urazu, stracilibyśmy dwie zmiany. Udało mu się jednak przeprowadzić kilka niezłych akcji.

- Napastnicy to dziś główna bolączka Podbeskidzia. Szukacie jeszcze kogoś do testów w tej rundzie? Jagiellonia i Korona w ostatnich dniach znów testują nowych piłkarzy.
- Zawsze ktoś kogoś proponuje, ale prezes powiedział, żeby nie liczyć, że kogoś jeszcze sprowadzimy. Jeśli już, to w zimie. Na pewno nie jesteśmy w komfortowej sytuacji. W tym sezonie strzeliliśmy osiem goli, z czego dwa były samobójcze. Wychodzi mniej więcej pół bramki na mecz, a przy takiej częstotliwości trudno wygrywać. To nasza największa bolączka. Poza Legią, pozostałe porażki były różnicą jednego gola, czyli wszystko mieliśmy w zasięgu.

- Latem zrezygnowaliście z Jaime Alfonso Ruiza, byłego króla strzelców ligi belgijskiej. W poprzednim wywiadzie mówił pan, że był on kompletnie nieprzygotowany, choć umiejętności posiada duże. Czy nie warto było zaryzykować i wziąć go, by po dwóch miesiącach mieć klasowego napastnika gotowego do gry?
- Wtedy był sierpień, okienko pozostawało otwarte, mieliśmy jeszcze kilka innych wariantów transferowych. Podjęliśmy taką decyzję, bo szukaliśmy zawodnika na "już". Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że można było Ruiza przetrzymać, tak jak na przykład Piast zrobił z Rabiolą. Zaczął grać dopiero po miesiącu i widać, że to ciekawy chłopak. Co mogę dodać? Błądzić jest rzeczą ludzką. Z perspektywy czasu żałuję, że tego Kolumbijczyka nie ma z nami.

- W wywiadzie dla Ekstraklasa.org mówił pan ostatnio, że były nawet tematy Dawida Nowaka czy Marcina Robaka. Mierzyliście wysoko.
- Dużo nazwisk się przewijało. Problem też w tym, że do końca liczyliśmy na pozostanie Roberta Demjana. On po jednym z treningów zadeklarował nawet, że zostaje i przedłuży kontrakt. Trzeba było dograć tylko kilka drobiazgów. Przestaliśmy więc szukać jego następcy, tylko bardziej jego zmiennika. Co do tamtych zawodników, Robak był naprawdę blisko. Nie wiem, czy ktoś o tym wspominał, ale mogliśmy mieć Marcina za 50 tys. euro. W kontrakcie miał zapis, że do połowy lipca może odejść za takie pieniądze. Dopiero potem ta kwota rosła do 150 tys. euro.

- Do niedawna na tapecie cały czas znajdował się Ladislav Rybansky. Początek fatalny, wręcz wyrósł na pośmiewisko, ale ostatnio słowacki bramkarz ustabilizował formę, już nie popełnia tylu błędów.
- Gdy do nas przychodził, mówiłem, że on na pewno będzie potrzebował trochę czasu, żeby się tej ligi nauczyć. Nie jest łatwo przyjść z Węgier i od razu grać z Lechią w Gdańsku czy w Warszawie z Legią. Duże stadiony, dużo kibiców - to mógł być dodatkowy stres. I widać było, że nie czuje się zbyt pewnie. Zaczęła się nagonka prasowa, a słowacki język jest podobny do naszego i chyba coś do niego docierało. Cały czas go jednak wspierałem. Teraz mam satysfakcję, że przeszedł ten trudny okres i dziś naprawdę nam pomaga.

- Do treningów wrócił Richard Zajac, ale trener bramkarzy Izaak Stachowicz ostatnio stwierdził na Twitterze, że nie ma podstaw do zmiany w składzie.
- Zajac ostatni mecz zagrał 2 czerwca na Widzewie, dziś mamy już październik. Rysiek zdążył wystąpić w dwóch spotkaniach rezerw, jest już na ławce w Ekstraklasie, ale nie będziemy na siłę szukać zmian w bramce. Zajac musi być cierpliwy. Jest rywalizacja i o to nam chodziło.

- W takich trudnych chwilach chyba dodatkowo docenia pan fakt, że prezes Borecki wcześniej sam był trenerem. Niejeden działacz bez takiego doświadczenia mógłby już nie wytrzymać ciśnienia.

- Na pewno ma to swoje plusy, rozmawiamy podobnym językiem. Wymieniamy poglądy, zdarza się, że prezes pyta, czemu grał ten zamiast tamtego, ale to merytoryczna dyskusja. Wiadomo, że prezes sam nie podejmuje wszystkich decyzji. Nad nim też są ludzie, cała rada nadzorcza i władze miasta, wykładające pieniądze na klub. Robię co w mojej mocy, żeby ten zespół grał jak najlepiej. Sezon zaczynaliśmy bez naszego najlepszego skrzydłowego Damiana Chmiela i odczuwaliśmy to. Z Legii przyszedł Olek Jagiełło, ale to była kwestia czasu, kiedy dopadnie go zmęczenie, bo jednak intensywność w piłce seniorskiej jest dużo wyższa niż w juniorskiej. Odszedł Demjan, wypadli Zajac i Konieczny. Naprawdę mieliśmy mnóstwo problemów. Żadnego meczu nie zagraliśmy jeszcze w optymalnym składzie, gdzie wszyscy są zdrowi i w pełnym treningu. Mimo to kilka niezłych spotkań zaliczyliśmy, co daje jakiś optymizm. Pamiętajmy, że do końca jeszcze mnóstwo kolejek, a na dziś strata nawet do pierwszej ósemki nie jest zbyt duża.

- Wychodzi na to, że reforma Ekstraklasy może bardzo pomóc Podbeskidziu.
- W tamtym sezonie na nieszczęściu Polonii Warszawa finalnie skorzystał Ruch Chorzów, nie my. Tak naprawdę to nikt nie może być niczego pewien jak trafi do drugiej ósemki i punkty zostaną podzielone. Obserwuję na co dzień swoich zawodników i widzę olbrzymią determinację, żeby jak najszybciej uciec z dołu tabeli. Nikt się nie załamuje, tylko każdy ciężko pracuje, a to dobry znak na przyszłość.

 

rozmawiał Przemysław Michalak

 

 

« powrót

 

Cytat Tygodnia

‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"

Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria