czytaj dalej

Newsy » Wywiady

18-11-2011

Czesław Michniewicz dla 2x45.com.pl: Pewien etap się kończy, ten zespół już osiągnął swój szczyt

 

2x45.com.pl: - Jak się właśnie dowiadujemy, ma Pan olbrzymie problemy kadrowe przed meczem ze Śląskiem...
Czesław Michniewicz:
- Ośmiu zawodników dopadła grypa żołądkowa i nie brali oni udziału w ostatnim treningu przed tym spotkaniem. Odwołaliśmy zgrupowanie, bo nie miał kto na nie jechać. Czekamy do piątku do godziny 13:00. Umówiłem się z zawodnikami, że każdy, kto będzie zdrowy stawi się na zbiórce i wtedy ustalę osiemnastkę na mecz. Musi się on odbyć, przepisy nie pozwalają na odwołanie spotkania z takich przyczyn.

 - Z Legią postawił Pan na młodych Tomasza Porębskiego i Grzegorza Arłukowicza, którzy chyba nie zawiedli, co w kontekście starcia ze Śląskiem zaczyna mieć jeszcze większe znaczenie, prawda?
 - Zagrali, bo taka była potrzeba chwili. Uważałem, że to dobry moment, by ich poważnie sprawdzić. Nie znaczy to, że ci chłopcy od teraz zawsze będą grali. Są inni zawodnicy, którzy ostro walczą o skład, to w końcu zawodowa piłka. Dałem im szansę, pokazali, że mogą być piłkarzami na miarę Ekstraklasy. Teraz pozostaje im ciężko pracować. Ale na przykład za pół roku szansę mogą dostać inni młodzi i jeśli będą prezentowali się lepiej, to oni będą grali. Sam fakt pochodzenia z Białegostoku, czy bycie młodym, to jeszcze za mało.

 - Ale ich akcje wzrosły po tym występie?
 - W każdym zespole, w którym pracowałem, akcje młodych zawodników rosły. Każdemu daję możliwość wykazania się. W Lechu przy mnie wypłynęli Mowlik, Telichowski, Zakrzewski, Marciniak i wielu innych. Podobnie było w Lubinie choćby z Szymkiem Pawłowskim czy Łukaszem Piszczkiem. W Arce był to Budziński, w Widzewie Mroziński, czy nawet Madera, który już taki młody nie był, ale dopiero przy mnie zaistniał w Ekstraklasie. I tak moglibyśmy wymieniać. Daję szansę młodemu zawodnikowi, ale też chcę czegoś w zamian. Oczekuję, że będzie się on rozwijał i wykazywał dużą determinacją w stawaniu się coraz lepszym. Jeśli ktoś zadowoli się samym wejściem do Ekstraklasy i to jest szczyt jego marzeń, to po jakimś czasie z niego zrezygnuję.

 - Często ma Pan problemy z profesjonalizmem u młodych piłkarzy?
 - Nie. Niektórzy coś takiego próbują wmówić opinii publicznej. To są fajni chłopcy, wiedzący, że piłka nożna to ich zawód, który wymaga poświęceń, że kariera trwa tylko 10-12 lat, a później zaczyna się "drugie" życie. Mają świadomość, że każdy stracony tydzień przybliża ich do końca tej kariery, więc nie mam z nimi kłopotów.

 - Andrzej Iwan wieszczy zmianę w nastawieniu polskich klubów i zwrot ku szkoleniu młodzieży. Pana zdaniem właśnie tak będzie w najbliższych latach?
 - "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Legia, Zagłębie Lubin czy Jagiellonia już zapoczątkowały ten trend. Wisła z kolei pokazała, że budowanie zespołu tylko w oparciu o obcokrajowców - bo wcale nie twierdzę, że nie można ich zatrudniać - nie zdaje egzaminu. Na pewno nadchodzi dobry czas w polskiej piłce do dawania szans młodym zawodnikom. Trzeba ich jednak przygotować do gry w Ekstraklasie. To nie mogą być przypadkowi ludzie, bez umiejętności, wiedzy o taktyce czy przygotowania mentalnego. A takich piłkarzy już zdarzyło mi się spotykać.



 - Jak wygląda sytuacja Grzegorza Rasiaka? Wszyscy już piszą, że na pewno w tym roku nie zagra ze względu na brak certyfikatu.
 - Byłbym ostrożny z przesądzaniem sprawy. W przyszłym tygodniu wszystko powinno się ostatecznie wyjaśnić. 

 - Rozstrzygnięcie niekorzystne bardzo skomplikowałoby plany?
 - Jak dotąd cały czas jesteśmy bez Rasiaka. Na treningach jednak widzę, że przydałoby się go mieć do dyspozycji w trakcie meczu. Na razie to niemożliwe i bardzo nad tym ubolewam. Grzegorz poznał już sposób funkcjonowania tej drużyny, więc to przykra sprawa zarówno dla niego jak i dla nas.

 - A co ze sprowadzonymi latem Merabem Gigaurim i Rogerem Canasem? Obaj jeszcze nie zagrali w lidze...

 - Z Canasem sprawa jest prosta. Uważam, że jego obecna dyspozycja nie pozwala wstawiać go do składu. Mam w drugiej linii Rafała Grzyba, Hermesa, Łukasza Tymińskiego, wspomnianego Arłukowicza i oni prezentują się lepiej od Kolumbijczyka. Jeśli chodzi o Gigauriego. Fajnie wygląda na treningach i już dawno zadebiutowałby w Ekstraklasie, gdyby nie ciągłe wyjazdy. Ostatnio wyjechał na trzy tygodnie, by grać eliminacje z gruzińską młodzieżówką i dopiero co wrócił. Kto wie, może sytuacja wymusi postawienie na niego w spotkaniu ze Śląskiem. To bardzo obiecujący chłopak i mocno na niego liczę.

 - Canas zimą odejdzie na wypożyczenie?
 - Na dziś tak to wygląda. Jeszcze są cztery kolejki w tym roku, zobaczymy. Nie ukrywam jednak, że trudno będzie się przebić Canasowi przy obecnej konkurencji, a trzymanie zagranicznego zawodnika na ławce przez dłuższy czas jest bez sensu.

 - A jaka przyszłość przed Mayconem? Ostatnio wyjechał na testy do BATE Borysów.

 - Jest i dobrze, i źle. Dobrze, bo jeszcze nie wrócił z Białorusi, co oznacza, że chyba się tam spodobał. A źle, że nie będziemy mogli skorzystać z niego w piątek. Pod nieobecność tylu zawodników, których dopadła choroba, Brazylijczyk mógłby się przydać.

 - "Jaga" w ostatnich dniach testowała też dwóch stranierich. Jaki był sens sprawdzać Amerykanina Bradleya Welsha z trzeciej ligi jego kraju?
  - Będę ostatnim, który sprowadzi złom z zagranicy, zapewniam. Jeśli człowiek proponujący nam zawodnika mówi, że zapłaci za jego przelot i pobyt, bo wierzy, że ten ktoś jest taki świetny, to nie mam nic przeciwko, niech się pojawi. Gdyby to klub musiał pokrywać koszty jego sprawdzenia, na pewno nikt u nas nie zgodziłby się na coś takiego. Skoro jednak agent uważał, że Amerykanin mógłby się sprawdzić w Ekstraklasie, możemy go przetestować. Wiadomo już, że Welsh nie jest nam potrzebny. Byłby dopiero piątym napastnikiem i raczej nie przebiłby się wyżej w hierarchii.

 - Z Brazylijczykiem Niltonem jest tak samo? Jego latem nie chcieli już w ŁKS i Podbeskidziu...
 - To akurat bardzo ciekawy zawodnik. Problem w tym, że on od roku nie grał w piłkę i widać u niego olbrzymie zaległości. Dysponuje jednak dużym potencjałem i jeśli ktoś da mu szansę na przykład w I lidze, to za pół roku ustawiłaby się po niego kolejka klubów z Ekstraklasy. My nie możemy go zatrudnić, bo jest już Thiago Cionek, Andrius Skerla, Tomasz Porębski i inni. Nilton na dziś nie jest od nich lepszy. Może za pół roku będzie, ale on musi grać. W Jagiellonii byłby z tym problem.

 - Są już zawodnicy, o których wie Pan z całą pewnością, że nie będzie chciał ich w rundzie wiosennej?
 - Nie. Zostały jeszcze cztery mecze, na nikim nie postawiłem krzyżyka. Oczywiście są piłkarze, którzy mało grali przez cały sezon i trudno oczekiwać, że nagle postawię na nich kosztem tych z pierwszego składu. Tak z całą pewnością nie będzie. Niepisana hierarchia obowiązuje i chyba każdy mniej więcej czuje, kto zostanie, a kto raczej odejdzie.



 - Obecnie Jagiellonia zajmuje dziewiąte miejsce w tabeli, typowy środek tabeli. To odzwierciedlenie możliwości Pana drużyny w tym składzie?
 - Przede wszystkim naszym problemem są mecze wyjazdowe. U siebie gramy całkiem przyzwoicie. Skoro jednak ten zespół od trzech lat nie potrafi wygrywać na obcym terenie, a ciągle są w nim ci sami zawodnicy, trudno oczekiwać, że za kolejne trzy lata coś by się zmieniło. Dlatego zmiany w drużynie i nowy duch są niezbędne. Musi ulec zmianie defensywne nastawienie, że jak jedziemy w gości, to nic z tego nie będzie. Są kluby, które poza swoim stadionem grają słabiej od nas - nie chcę już wymieniać kto i jak. Uważam jednak, że nasze mecze na Widzewie, Lechu czy Wiśle były bardzo dobre pod względem czysto piłkarskim. Brakowało tylko tego "czegoś". Problem "Jagi" to dziś bramkarze. Teraz broni golkiper numer cztery. Brak stabilizacji na tej pozycji daje się we znaki, bo każdy bramkarz inaczej się zachowuje, ma inne walory. Choć uważam, że przed Tomaszem Ptakiem wielka przyszłość, ale też dużo pracy. Ogólnie nasze problemy zaczynają się od dużej liczby straconych goli. Pod tym względem do piłkarzy z każdej formacji mogę mieć jakieś pretensje.

 - To czego może brakować na wyjazdach? Trudno mówić, że w Białymstoku jest zawsze kocioł i fantastyczna atmosfera, kibice nieraz wygwizdywali piłkarzy i protestowali, więc brak własnego boiska nie powinien aż tak mocno doskwierać.
 - Problem chyba w tym, że na wyjeździe zawsze chcemy grać jak Arsenal. Piłkarze starają się grać jakby byli u siebie, a ja im powtarzam, że wcale nie taki mamy cel. W wyjazdowych meczach często tracimy bramki po kontrach rywali. W piątek mierzymy się ze Śląskiem, który zawsze obiera tę samą taktykę: czeka na przeciwnika, czeka na jego błąd. My tak nie potrafimy. Przeciwnik pozwala nam grać na jego połowie, w końcu następuje strata i pada gol. Musimy zmienić swoje nastawienie. Przed własną publicznością trzeba próbować grać do przodu, efektownie, ale na obcym terenie już niekoniecznie.

 - Był już mecz w Jagiellonii, po którym myślał Pan: "tak, to jest to, tak chcę grać!"?
 - Spotkanie z Polonią Warszawa u siebie. Bardzo ciekawy mecz. Dobrze prezentowaliśmy się też w Krakowie z Wisłą, w Poznaniu z Lechem, czy nawet na Widzewie. Może jeszcze pierwsza połowa w Bielsku. Później spadł deszcz i zaczął decydować przypadek, a nie umiejętności. To były spotkania, które dają trenerowi przekonanie, że ten zespół potrafi prezentować dobry futbol. 

 - A najgorszy mecz? Puchar Polski z Ruchem Zdzieszowice, czy jednak wyjazd do Zabrza?

 - Górnik też nie grał wtedy porywająco. I właśnie żałuję tego, że w takich momentach przy 0:0 lub 1:1 cały czas jesteśmy niezadowoleni i szukamy ciągle czegoś więcej, co często kończy się niekorzystnie dla nas. Gdyby mecze rozgrywano do 80. minuty, podejrzewam, że moglibyśmy nawet być liderem. Tracimy mnóstwo bramek w ostatnich minutach, brakuje koncentracji i to trzeba zmienić. Wracając do pytania. Na pewno porażka ze Zdzieszowicami była najbardziej przykra. 



 - Ma Pan w zanadrzu więcej takich dziwnych zajęć jak stanie na treningu przez 90 minut po kompromitacji w PP, czy to był spontaniczny pomysł?

 - Jak pana zapytam, kto był trenerem Wisły w meczu z Levadią, to pan powie...

 - .... Maciej Skorża.
 - Zgadza się. A potrafi pan wymienić jedenastkę Wisły, która wtedy wybiegła na boisko?
 
 - Byłby problem.
 - No właśnie! Dlatego chciałem, żeby zawodnicy zapamiętali, że oni też uczestniczyli w tamtym zdarzeniu. Trener przygotowuje ich przez cały tydzień, a potem na pewne rzeczy już nie ma wpływu, wszystko zależy od piłkarzy. Mamy przykład tej Levadii. Dziś każdy pamięta, kto wtedy prowadził Wisłę. Niewielu natomiast przypomina sobie, kto wtedy grał. Chciałem więc, żeby do chłopaków dotarło, że przegraliśmy i za kilka lat będzie się mówiło głównie o mnie, ale przynajmniej oni nadal będą pamiętali, że też mieli w tym swój udział.

 - Stwierdził Pan kiedyś: "trener musi mieć swój cel, do którego dąży i który realizuje". Jaki jest Pana ostateczny cel odnośnie pracy w Jagiellonii? Załóżmy, że latem przedłuża Pan umowę o kolejny rok, bo o takiej klauzuli wspominano.

 - Nie ma tej klauzuli, wykreśliłem ją z kontraktu. Chciałbym przede wszystkim stworzyć podwaliny pod coś nowego. Ten zespół już osiągnął swój szczyt. Budowany był przez trzy lata i nawet walczył o mistrzostwo Polski. Pewien etap jednak powoli się kończy. Teraz potrzeba kolejnych lat - nie wiem dokładnie, ilu - żeby przebudować "Jagę". Dziś jej trzon stanowią Skerla, Hermes, Frankowski. A im bliżej do czterdziestki niż osiemnastki. W przyszłości drużyna nie będzie na nich budowana, choć bardzo szanuję zawodników, którzy w takim wieku potrafią jeszcze grać na poziomie Ekstraklasy. To pokazuje, że przez całą karierę poważnie traktowali swój zawód, plus dla nich. Niedługo jednak trzeba będzie znaleźć ich następców. I to chciałbym zrobić, gdybym miał spędzić w Jagiellonii więcej lat. Na razie pracuję po to, żeby przygotować grunt pod ten proces. Jeśli nie dla siebie, to dla kolejnych trenerów. Dziś "Jaga" nie jest w stanie ścigać się z Wisłą, Lechem, Legią czy Śląskiem.

 - Dlaczego zrezygnował Pan z tej klauzuli?

 - Była taka propozycja, ale się nie zgodziłem. Uważam, że nie ma sensu nikogo stawiać pod ścianą. Jeśli będziemy z siebie zadowoleni, to i tak automatycznie przedłużymy umowę. Ale jeśli nie będziemy, nikt nie poniesie z tego tytułu żadnych konsekwencji - ani ja, ani klub. To chyba rozwiązanie fair. Przez rok się dokładnie poznamy i jeśli będzie nam ze sobą dobrze, to współpraca będzie dłuższa. Gdybym miał decydować teraz, chętnie zostałbym w Białymstoku na wiele sezonów. Poczekajmy jednak do czerwca. Podkreślam: naprawdę z wielką chęcią zostanę w Jagiellonii, ale nie dlatego, że mam długi kontrakt, tylko dlatego, że obie strony są zadowolone.

rozmawiał Przemysław Michalak

« powrót

 

Cytat Tygodnia

‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"

Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria