czytaj dalej

Newsy » Wywiady

16-08-2012

Czesław Michniewicz dla 2x45.com.pl: Tylko kibice mogą narzekać na długą przerwę. Trenerzy i piłkarze nie mają prawa

 

2x45.com.pl: - Czego spodziewa się pan po nowym sezonie Ekstraklasy? Do pewnego momentu wieszczono, że pierwszy sezon po Euro 2012 będzie przełomowy, że będzie ładniej i piękniej, ale zapowiada się wręcz na odwrót...
Czesław Michniewicz:
- Nie spodziewam się niczego wielkiego. Patrząc na ruchy kadrowe polskich klubów trudno o inne nastawienie. Wielu dobrych piłkarzy odeszło za granicę, natomiast wśród ich następców nie widzę kogoś, kto jest od nich lepszy i szybko mógłby zostać gwiazdą.

- Z nikim nie wiąże pan nadziei? A na przykład tacy Lovrencsics czy Papadopoulos?
- Na razie są to raczej mało znani zawodnicy. Artjom Rudniew też przychodził do Polski z Węgier niemal jako anonim, ale on swoją grą się obronił. Daj Boże, żeby któryś z tych nowych poszedł w jego ślady, ale w tym momencie za mało o nich wiemy. Nie są to głośne nazwiska. Wcześniej bywało jednak i tak, że jak przychodziły do nas duże nazwiska, to już po znacznym przebiegu i niewiele z ich obecności wynikało. Generalnie kryzys finansowy w polskiej piłce widoczny jest gołym okiem. Wszyscy bardziej myślą jak zaoszczędzić, niż którego piłkarza kupić.

- Tylko czy wspomniany kryzys mocniej tej lidze zaszkodzi? W ostatnich latach pieniądze były, ale często sprowadzało się to do tego, czy taki Grzegorz Bonin dostanie 50 czy 80 tys. miesięcznej pensji. Problemem bardziej jest chyba, na co przeznaczamy pieniądze, a nie to, ile ich mamy.

- Kryzys pewne rzeczy wymusza, nie tylko oszczędzanie, ale również stawianie na młodzież. Trzeba też jednak szczerze sobie powiedzieć: wielu młodych piłkarzy nie jest jeszcze gotowych do gry w Ekstraklasie, ale siłą rzeczy musi grać. To samo dotyczy I ligi, w której wymuszone jest wystawienie co najmniej jednego młodzieżowca. Uważam, że powinno być ich co najmniej dwóch, w Ekstraklasie podobnie. Przydałby się taki zapis, choć nie wiem, czy byłoby to zgodne ze wszystkimi wytycznymi UEFA i tak dalej. Cieszę się, że minęła moda na sprowadzanie obcokrajowców. Wcześniej nieraz stosowano zasadę, że nieważne skąd, nieważne jaki poziom, ale jeśli przychodzi stranieri, to dostaje lepsze pieniądze niż Polak, a spodziewanego efektu przeważnie nie było.

- Wszystko zdaje się zmierzać ku urealnieniu płac w polskiej lidze. Wreszcie zaczną się one zbliżać do niskiego poziomu oferowanych usług przez piłkarzy.
- Zmierzamy we właściwym kierunku, który obrano wcześniej m.in. w Czechach i Szwecji. Pensje dla piłkarzy są teraz bardziej weryfikowane przez właścicieli klubów. Kiedyś zawodnikom i trenerom trudniej egzekwowało się zaległe pieniądze, dziś jest z tym trochę łatwiej, bo są licencje, etc.. Dawniej powszechne było podpisywanie kontraktów na wysokie kwoty, na które czekało się potem latami. Obecnie klub pozyskując zawodnika i podpisując z nim umowę ma większą świadomość, że z tej umowy trzeba się będzie wywiązać. A to wymusza większą racjonalność. Po części jest to dobre, bo też jestem za tym, żeby płacić za realną wartość. Ale to nie jest tylko nasz problem. Prawie wszędzie w Europie piłkarze w porównaniu do innych sportowców zarabiają więcej. Ostatnio ta dyskusja była szczególnie na czasie przy okazji Igrzysk. Szum jednak opadnie i nic się nie zmieni, tak po prostu jest. Piłkarze nadal będą inkasowali więcej niż dyskobole czy oszczepnicy.

- Rzecz w tym, że w Polsce za dużo płaci się piłkarzom za przeciętność, za sam fakt bycia piłkarzem. Za mała jest różnica między podstawowym wynagrodzeniem, a tym, co można podnieść z boiska.
- Będąc w Lubinie zmieniłem system premiowania. Zrezygnowaliśmy z wyjściówek, płacono tylko za zwycięstwa i niektóre remisy. Piłkarzom się to nie podobało, ale dla klubu było to lepsze. Bo jaka jest korzyść z tego, że zawodnik wyjdzie na boisko, zagra mecz, ale drużyna przegra i nie zdobędzie punktów? Trener ma problem, a piłkarz dostaje kwotę za wyjściówkę. To było chore i to zmieniłem podczas pracy w Zagłębiu i Arce. Dla mnie był to zdrowy układ, dla zawodników niekoniecznie. Ktoś wcześniej przyzwyczaił ich do czegoś innego. Sądzę, że coraz więcej klubów pójdzie w tym kierunku, ale do pewnego stopnia zawsze będzie to utopia. Nie czarujmy się. Jeśli Wisła, Legia i Lech interesują się tym samym piłkarzem, każdy czymś chce go skusić. Dziś najlepszym przykładem jest Wladimer Dwaliszwili. Wielu chce Gruzina, jak dotąd dla wszystkich jest za drogi, jednak w końcu ktoś jego warunki spełni i będziemy mieli kolejny przeinwestowany transfer. Dwaliszwili stanie się jednym z lepiej opłacanych graczy w Polsce [rozmawialiśmy w środę, P.M.]. Czy on może zostać gwiazdą ligi na lata? Bardzo bym chciał, ale na dziś trudno powiedzieć.

- Na bezrybiu i rak ryba? Do tego się to sprowadza? Tak samo było ze wspomnianym Boninem, gdy trafiał do Polonii Warszawa.
- Każdy zawodnik ma swój czas i miejsce, gdy jego akcje stoją najwyżej - kiedy kończy mu się kontrakt, gdy ma udaną rundę, gdy coś więcej mu wychodzi. Kluby się wtedy licytują i walczą o niego. Ten, który go pozyskuje jest szczęśliwy, bo wygrał rywalizację, ale z reguły dużym kosztem. Przykład Bonina jest dobry. Odchodził z Górnika jako piłkarz z kartą na ręku, był ograny w lidze, miał nazwisko, niezłą rundę za sobą i zasypano go ofertami. Finansowa spirala została nakręcona i później okazało się, że w Polonii nie spełnił nadziei. W każdej lidze mamy jednak transferowe niewypały, często za grube miliony. To element piłki nożnej i każdy inwestujący w futbol musi się z nim liczyć.

- Andrzej Iwan proponował kiedyś nieformalną zmowę klubowych prezesów, którzy ustalają, że od teraz nikt nie oferuje kontraktu wyższego ponad pewną sumę. Większość piłkarzy nie miałaby wyjścia i musiałaby przystać na nowe warunki. Realny scenariusz, czy zawsze ktoś się wyłamie?
- Całkiem niezły pomysł. Bliżej mi jednak do modelu, który obowiązuje w lidze MLS. Tam piłkarzom płaci nie klub, a liga. Są określone stawki i nie ma tak, że ktoś da więcej, a ktoś mniej. Oczywiście dochodzą do tego kontrakty reklamowe, jak w przypadku Davida Beckhama, który dostaje dodatkowe pieniądze, ale postaci jego pokroju są wielką atrakcją dla całych rozgrywek. Taki system by mi odpowiadał, ale w Polsce byłby chyba nie do przeskoczenia. Zawsze znalazłby się jakiś nowobogacki z dużymi pieniędzmi, który chciałby skupić najlepszych zawodników i wyprzedzić konkurencję.

- Nie chodzi tylko o podstawowe kontrakty, ale o różne dziwne premie, jak na przykład te wyjściówki. Równie dobrze mógłbym dostawać premię za to, że pójdę dziś do pracy.

- Racja, ale pewne elementy opisujemy w dość wybiórczy sposób. Wyjściówka to nic innego jak kopia rozwiązania z Bundesligi. To wycinek z kontraktu zawodnika. Opiewa on przykładowo na milion euro, z czego 600 tysięcy dostajesz w pensji, a resztę możesz wydobyć poprzez wyjściówki. Tyle że w klubie niemieckim o skład walczy przeważnie trzydziestu piłkarzy i tam nawet dostanie się do meczowej kadry kosztuje sporo wysiłku. U nas nieraz w klubowej kadrze jest 17-18 zawodników do gry i trudno jest się nie załapać. W Niemczech, poza Bayernem - do którego trafiaja największe gwiazdy i piłkarze maja kontrakty gwarantowane - w innych klubach wyjściówki cały czas funkcjonują. My chcemy się na tym wzorować, czasem słyszałem od agentów niektórych piłkarzy, że przecież w Bundeslidze jest coś takiego, ale u nas jest inny poziom i inne realia.

- Niedawne baty w europejskich pucharach od Szwedów i Czechów jakoś pana zaskoczyły, czy to już nic dziwnego, że biją nas przedstawiciele dolnej strefy stanów średnich europejskiej piłki?
- My wiecznie jesteśmy czymś zaskoczeni. Mówię teraz o każdej dyscyplinie sportu. Teraz panuje zdziwienie po Igrzyskach, że jest jak jest z medalami. Ciągle mamy pretensje, że ktoś nas nie docenia. Sami cenimy się bardziej niż pozwala na to rzeczywistość. A ona jest brutalna. Nie ma dziś w Polsce dziedziny, w której bylibyśmy lepsi od innych nacji. Czy mamy jakichś wybitnych naukowców? Nie, bo brakuje pieniędzy na badania. Czy mamy wybitnych polityków i mężów stanu? Nie, nie mamy i w każdej innej dziedzinie jest podobnie. Polska piłka i polski sport odzwierciedlają tylko to, co dzieje się w kraju. Porównujemy się z Niemcami, Danią, Szwecją. Tam jest inna kultura, inne są priorytety w każdej dziedzinie.

U nas sukcesem rodzica jest załatwienie zwolnienia dziecka z w-fu. Brzdąc zadowolony i rodzic też, bo pociecha się nie spoci i nie przeziębi. Będąc często w Anglii w okresie zimowym obserwowałem, jak dzieci jechały metrem w samych  mundurkach i nikt się nie martwił, że się przeziębi. Oczywiście dzieci jeżdżą za darmo. Za darmo się uczyły i miały zajęcia pozalekcyjne, dostawały książki. Tam są to koszty wliczone w funkcjonowanie państwa. U nas tego nie ma i jeszcze długo nie będzie, bo jesteśmy dużo biedniejszym krajem. Polską piłkę chcą ratować ci, którzy psują polskie państwo w znacznie ważniejszych dziedzinach życia. Ciągle tylko doraźne działanie. Przykład chociażby religii w szkołach. Nie chcę być źle zrozumiany, jestem człowiekiem wierzącym, ale ja na religię chodziłem do salki katechetycznej przy parafii. Kościół opłacał księży ze składek wiernych. Dziś księża uczą w szkole i są wynagradzani z budżetu państwa. Mój znajomy nauczyciel W-F powiedział, że idzie na to pięć miliardów złotych rocznie. Nie wiem, czy to prawda, ale załóżmy, że tak. Gdyby tę kwotę przeznaczyć na pozalekcyjne zajęcia sportowe i uświadomienie rodziców, że te w-fy i SKS-y są potrzebne dzieciom dla ich zdrowia, rozwoju i dla całego społeczeństwa, może wtedy coś by się ruszyło. Państwo nie może opłacać wszystkiego dookoła, trzeba wybrać priorytety, a zdrowie powinno być jednym z nich. Zdrowsze społeczeństwo, to mniejsze koszty w służbie zdrowia i tak dalej.

- Czyli pana zdaniem zanikający oddolnie trend ku uprawianiu sportu jest dużym problemem? Najmłodsze pokolenia dziś już mniej ochoczo biegają po boisku, mimo że warunki mają lepsze niż poprzednicy.
- Nauczanie kultury fizycznej trzeba rozpocząć od uświadamiania rodziców, że sport jest bardzo ważny. Rolą rodzica jest przekonanie dziecka do ruchu, do tego, że jest sens się zmęczyć i spocić. Rozmawiamy w momencie, gdy obserwuję zajęcia tenisowe moich synów. Nie chodzi o wytwarzanie jakiejś presji na sukcesy, ale na odciągnięcie dzieci od komputera. Najważniejsze, że się ruszają, są aktywne fizycznie. Łatwo jest dziś winić PZPN i inne związki sportowe. Niemalże pierwsze słowa niektórych naszych medalistów z Londynu to narzekania na struktury związku, na działaczy. Wszyscy na wszystkich narzekają w każdej dyscyplinie. Brakuje spójności celu, jest olbrzymia chwiejność. Nasz sztangista najpierw ma zostać ukarany, bo przygotowywał się gdzieś sam, a teraz zaraz postawią mu pomnik, bo wywalczył złoto na Igrzyskach. Nigdzie nie mamy jasno wytyczonej drogi.

- Ale faktem jest, że różnym związkom wiedzie się zbyt dobrze jak na ogólny stan polskiego sportu.
- Łatwo dziś atakować środowisko sportowe, bo przegraliśmy EURO, bo zawiedliśmy na Igrzyskach. Ale czy tylko o nie chodzi? Czy ludziom w innych dziedzinach żyje się źle? Czy prawnikom, sędziom, politykom jest źle w Polsce? Nie. Źle jest określonym grupom społecznym, tym najniższym warstwom. Innym, wyżej postawionym wiedzie się całkiem dobrze. Czy biedę klepią ci wszyscy ze związków zawodowych, którzy zasiadają we władzach?  Nie, źle żyje się tym na dole, którzy muszą na nich pracować.

- Wymienia pan głównie zawody zamknięte, do których bez błogosławieństwa kogoś z branży prawie nie sposób się dostać.
- Mówi się, że ciągle pracują u nas ci sami trenerzy. Spójrzmy gdzie indziej. Pan jest młodym dziennikarzem i wie pan, jak trudno dostać się do jakiejś gazety na normalnych warunkach. Gazet coraz mniej, a dziennikarze w nich od lat ci sami. Nie dopuszczają młodych. Na tym tle sądzę, że w piłce nie jest tak źle. Pojawia się sporo młodych szkoleniowców i zawodników, jest świeża krew. Ciągle ci sami dziennikarze wszystko wiedzą najlepiej, ci sami politycy wszystko wiedzą najlepiej, ci sami dyrektorzy, zarządcy itd. W innych zawodach jest trudniej, tam dopiero jest monopol. Piłka pod tym względem wygląda lepiej, choć zawsze znalazłoby się paru ludzi pasujących do powyższego opisu.

- Dziennikarze przynajmniej mają internet, dzięki temu więcej ludzi może się pokazać.
- To prawda, tu jesteście w dobrej sytuacji. Każdy może założyć swój portal i jeśli mądrze go redaguje, po jakimś czasie ma szansę się przebić. Krzysiek Stanowski jest świetnie piszącym dziennikarzem, a w pewnym okresie był zwalniany z "Przeglądu Sportowego" i innych gazet. Założył Weszło, odniósł sukces i dziś to on zatrudnia dziennikarzy. Pan też ma portal coraz lepszy, coraz bardziej poczytny i za chwilę może mieć coś do powiedzenia w polskiej piłce. I to jest dobre. Gdyby nie było możliwości, jakie daje internet, mielibyśmy dwudziestu ludzi na krzyż piszących o futbolu w prasie na długie lata. Coś takiego nadal widzę wśród dziennikarzy politycznych. Politycy się zmieniają, władze się zmieniają, a ciągle oglądamy te same twarze, pytające o to samo. Wszyscy świetnie się bawią. Żaden młody się nie przebije.

- Wróćmy do spraw czysto sportowych. Jest w ogóle sens typować mistrza w tym sezonie? Szanse na tytuł zdaje się mieć połowa ligi, podobnie jak druga połowa może z niej spaść i nie będzie sensacji.
- Tak to wygląda. W każdym sezonie mamy jakieś rozczarowanie. Ostatnio padło na Wisłę Kraków. Mieliśmy też oczarowania w postaci Ruchu Chorzów, Korony Kielce i Górnika Zabrze. Na pewno zawiodła też Polonia, w której sam pracowałem. Wielu było zawiedzionych brakiem mistrzostwa dla Legii. Myślę, że zasadniczy układ sił się nie zmieni. Śląsk, Wisła, Legia, Lech będą walczyły o czołówkę, ale dojdą jeszcze dwa, trzy kluby, które niespodziewanie włączą się do rywalizacji na szczycie. Może to być Jagiellonia, Zagłębie lub ktoś inny.   Nie wyobrażam sobie, żeby ligę zdominował jeden zespół. Nie widzę kandydata.

- Niektórzy widzą w tej roli Legię, ale już mecz o Superpuchar Polski pokazał, że to raczej niemożliwe.
- Legia zawsze będzie faworytem, bez względu na to, kto ją trenuje i kto w niej gra. Gdy w poprzednim sezonie grała w Lidze Europy, dobrze szło jej również w Ekstraklasie. Gdy zimą przegrała dwumecz ze Sportingiem Lizbona, zaczęły się kłopoty w lidze. W tym przypadku nie sprawdzały się teorie, że kadra jest zbyt wąska, że nie można pogodzić gry na kilku frontach. Często sukces rodzi sukces. Jeśli Legia lub Śląsk awansują do fazy grupowej LE, może im to bardzo pomóc. Zwiększy się wiara we własne umiejętności, a po meczach na wielkich stadionach potem łatwiej radzić sobie z presją w lidze. Oczywiście jeśli przekonanie o własnej wartości jest zbyt duże, wtedy wychodzi się na boisko na prostych nogach i przegrywa, ale Legia za czasów Maćka Skorży najlepszy okres miała wtedy, gdy jednocześnie grała w pucharach.

- To kogo pan widzi jako kandydata na rewelację? Niektórzy na czarnego konia typują Zagłębie Lubin.
- W tym przypadku byłbym ostrożny. Jan Urban wiosnę ubiegłego roku miał w Lubinie udaną, podobnie jak teraz Pavel Hapal, i też mówiono, że Zagłębie będzie jednym z faworytów. W dużej mierze przez te opowieści Janek został potem szybko zwolniony, bo spodziewano się, że drużyna zacznie nie wiadomo jak pięknie grać. Na Hapalu ciąży podobna presja, ale on jest w trochę lepszej sytuacji. Doszli Robert Jeż i wymieniony już Papadopoulos, nikt ważny nie odszedł. Moim zdaniem Zagłębie ma wszystko, żeby włączyć się do walki o mistrzostwo. Im mniej będzie się jednak o tym mówiło, tym łatwiej będzie to wcielić w życie.

- A Ruch? Poza Rafałem Grodzickim, który geniuszem przecież nie jest, nikogo nie stracono, a jeszcze skład wzmocniono. Z drugiej strony, kompromitacja w pucharach obnażyła liczne braki tego zespołu.
- Ruch gra sinusoidalnie. Dwa lata temu również występował w pucharach, by następny sezon mieć dużo słabszy. Teraz znów było fantastycznie, na dwóch frontach walczono do samego końca, a nowy sezon zaczął kiepsko. Nie życzę tego "Niebieskim", ale ponownie może być tak, że będą grali w kratkę. Oby jednak wyszło inaczej, bo jest tam kilku dobrych, zgranych ze sobą piłkarzy. W Chorzowie poza tym jest wspaniała etyka pracy, porównywalna do tej na Zachodzie. Wszyscy chcą ciężko pracować. To zasługa Waldemara Fornalika. Mam kontakt z drugim trenerem Ruchu, Marcinem Waglewskim, który wcześniej był moim asystentem w Widzewie, Jagiellonii i Polonii. Mówił mi, że tam jest to, o co zawsze walczyliśmy. Nie skreślałbym Ruchu. Może nie powtórzy ostatnich osiągnięć, ale nadal jest w stanie być w czołówce.

- Ktoś wyraźnie odstaje? Widzew stracił ponad połowę składu, ale dwa lata temu to samo dotknęło Bełchatów i wtedy bez większych problemów sobie z tym poradzono.
- Ten sezon będzie trudnym egzaminem dla trenera i klubu. Gdy przychodziłem do Widzewa, miałem do czynienia z zespołem budowanym wcześniej przez Waldka Fornalika i Pawła Janasa. Później kontynuował to Radosław Mroczkowski. Teraz drużyna jest zupełnie nowa. Jednak los w tym okresie był wyjątkowo łaskawy dla trenerów i klubów. Żaden trener z Ekstraklasy nie może teraz narzekać na brak czasu, bo było go mnóstwo. Przerwa trwała dwa i pół miesiąca! Można było w spokoju pracować i przećwiczyć różne warianty. Warunki znakomite, nie trzeba było nigdzie wyjeżdżać. Myślę , że w każdym zespole powinniśmy zobaczyć jakiś fajny, wypracowany element. Jeśli go zabraknie, będzie to świadczyło o tym, że czas między sezonami został źle spożytkowany. Nigdy wcześniej trenerzy nie mieli komfortu, żeby tak długo móc przygotowywać drużyny do rozgrywek. Niektórzy narzekają, że pauza zbyt długa, ale dla szkoleniowców to dar od Boga, bo mogli indywidualnie popracować z każdym piłkarzem i poprawić jego grę. Liczę, że wielu zawodników będzie potrafiło coś, z czym do tej pory miało problem - dośrodkowania, strzały, technika.

- A propos zgrupowań. Jaki jest sens wyjeżdżać latem za granicę, skoro mamy u nas wiele nowoczesnych ośrodków, do których zaglądają już markowe kluby z Cypru i Grecji. Jaka w tym logika?
- W moim odczuciu latem nie ma najmniejszego sensu wyjeżdżać na zagraniczne obozy i tutaj w pełni się z panem zgadzam. Rok temu, pracując w Widzewie, byłem na Słowenii, gdzie oferowano nam kilka ośrodków i żaden nie mógł równać się z Grodziskiem, Wronkami czy Opalenicą. Ośrodki o naprawdę wysokiej klasie, w których gościła na przykład Chelsea, pozostawały poza naszym zasięgiem. Chelsea miała do wyłącznej dyspozycji fantastyczne boiska, baseny i tak dalej. Uważam, że takie wyjazdy to marnotrawienie pieniędzy. Druga sprawa. Na zagranicznych zgrupowania często chcemy grać z możliwie najsilniejszymi rywalami. Tyle że oni wtedy przeważnie grają na dwa składy i niezbyt poważnie traktują taki mecz. Jeśli Arsenal mierzy się towarzysko z Manchesterem United, jedni i drudzy podejdą do tematu poważnie, bo prezentują podobną klasę. Jeśli natomiast zespół bardzo dobry mierzy się z zespołem bardzo słabym, często nie ma poważnej rywalizacji i ikry ze strony faworyta. A my potem podniecamy się wynikami gier towarzyskich, które tylko mydlą nam oczy i wytwarzają dodatkową presję. Sparing ma sens wyłącznie wtedy, gdy jedni i drudzy z pełną powagą podchodzą do tematu. Rok temu byłem w Austrii na meczu Borussii Dortmund z Polonią Warszawa. Widziałem, jak ciężko przez cały tydzień na obozie w Szwajcarii pracowali piłkarze Borussii i w sparingu nogi nie niosły, a Polonia wygrała 2:1. Tak te mecze wyglądają.

- Problem kolejny. Liga startuje dopiero w połowie sierpnia, gdy na przykład w Austrii grają już prawie od miesiąca, a my zaczynamy równo z Hiszpanią czy Anglią, gdzie gra się prawie cały rok.
- W tym względzie naprawdę nie widzę problemu. Każde rozwiązanie mogłoby być złe. Gdybyśmy zaczynali wcześniej, moglibyśmy mówić, że większość ludzi na wakacjach i kto przyjdzie na mecze. Pomijam już Superpuchar, ale jaka była frekwencja, gdy Śląsk walczył o Ligę Mistrzów? Jak na lekarstwo. Trenerzy dostali mnóstwo czasu, żeby wznieść swoje drużyny na wyższy poziom i naprawdę zazdroszczę im, że mieli tak duży komfort pracy. Zimą jest już trudniej, bo często mróz i śnieg, a jak pojedziesz do cieplejszych krajów na dwa tygodnie, masz tyle rzeczy do przećwiczenia, że na wszystko nie starczy czasu. Teraz było go wystarczająco. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z trenerów narzekał, że miał trzy tygodnie więcej niż normalnie. Poza kibicami nikt nie będzie mógł psioczyć na długą przerwę letnią i się nią tłumaczyć - żaden trener i żaden piłkarz.

- Chyba że w kontekście wyników w pucharach, bo niektórzy zaczynali rywalizację już w lipcu i do optymalnej formy było daleko.
- Moim zdaniem jest tu jak w tenisie: jeśli naprawdę umiesz grać, zagrasz dobrze zawsze, bez względu na to, czy mamy system wiosna-jesień, czy jesień-wiosna, czy startujemy na początku lipca, czy pod koniec sierpnia. Jeśli piłkarz ma duży potencjał i jest dobrze przygotowany, nie ma nadwagi i kontuzji, nie powinno być dla niego problemem rozgrywanie meczów pucharowych w lipcu czy lutym. Akurat w tym roku czasu na przygotowanie do pucharów każdy miał dużo. O ile w poprzednich latach faktycznie bywało różnie, bo Ruch i Jagiellonia praktycznie nie miały przerwy i potem odbiło się to na wynikach w lidze, o tyle teraz los był łaskawy.

- Zatem terminarz to tylko wymówka, z której chętnie się korzysta?

- Tak. Chyba już nawet niewielu chce z niej skorzystać, bo te argumenty do mało kogo przemawiają. Co najwyżej do tej części kibiców, która ma blade pojęcie o piłce.

- Pana w najbliższym czasie zobaczymy w Ekstraklasie?
- Chciałbym w niej pracować. Trenerka to mój zawód i moja pasja, ale wiem, jakie są realia. Kluby oszczędzają dziś nie tylko na piłkarzach, ale również na szkoleniowcach. Gdy zaczynałem pracę, zarabiałem dużo mniej niż starsi koledzy po fachu. Dziś trend jest podobny. Poza Orestem Lenczykiem, obecnie w lidze nie pracuje żaden trener, który zdobył mistrzostwo Polski w ostatnich pięciu latach. Nie ma Roberta Maaskanta, Macieja Skorży, Jacka Zielińskiego i mnie także. Nadszedł czas dla młodszych szkoleniowców, ale nie ma reguły, że wygrywają starsi lub młodsi. Zawsze przyjdzie moment kryzysowy w drużynie i wtedy przeważnie następuje zmiana trenera. Dziś moje nieszczęście polega na tym, że jestem bezrobotny, ale za jakiś czas mogę skorzystać na tym, że komuś powinie się noga. Ja korzystam na czyimś niepowodzeniu, a ktoś na moim. Spokojnie czekam, tylko bardzo żałuję, że jak przyjdzie co do czego nie będę miał tych dwóch i pół miesięcy przerwy letniej. Wtedy wiele rzeczy mógłbym zrobić po swojemu i przepracować okres przygotowawczy według mojego planu. Ostatnio zawsze przejmowałem kluby z marszu - Arkę, Widzew, Jagiellonię, Polonię. Ale taka już specyfika zawodu trenera.

rozmawiał Przemysław Michalak

« powrót

 

Cytat Tygodnia

‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"

Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria