Newsy » Wywiady
06-12-2011
Czesław Michniewicz trener Jagiellonii opowiada dlaczego zespół nie wygrywa
Czesław Michniewicz - trener Jagiellonii Białystok po ostatnim meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała nie miał wesołej miny. Jego zespół kolejny raz przegrał w kiepskim stylu.
Kurier Poranny: Przegrany mecz z Podbeskidziem Bielsko-Biała był piątym spotkaniem z rzędu, w którym Jagiellonia nie wygrała. Bardziej martwią Pana wyniki, czy styl gry zespołu?
Czesław Michniewicz: Oczywiście umiem liczyć i wiem, że licznik bije. Nie da się ukryć, że mamy problem ze zdobywaniem bramek, a nawet z przygotowaniem akcji. W tych pięciu ostatnich meczach strzeliliśmy tylko jednego gola i to z rzutu karnego. Jest wiele przyczyn obecnego stanu rzeczy. Na pewno do najbliższego meczu z Lechią Gdańsk nie uda się wiele poprawić, ale trzeba poszukać rezerw, tam gdzie tylko się da.
Ale zgodzi się Pan, że w kontekście gry zespołu w kilku ostatnich meczach, to trudno być optymistą?
- Tak, jak powiedziałem, jest wiele przyczyn obecnego stanu rzeczy. Patrząc na Jagiellonię widzę analogię do Ruchu Chorzów z poprzedniego sezonu. Tam również udział we wczesnej fazie Ligi Europejskiej długo odbijał się czkawką. Poza tym, mieliśmy sporo kłopotów, których nie mają inne zespoły z ekstraklasy. Począwszy chociażby od pozycji bramkarza, która jest kluczowa dla zespołu. Tomek Ptak występuje z konieczności, a jest to dopiero jego pierwszy sezon w seniorach. Słyszę różne opinie, że na przykład w Górniku Zabrze broni z powodzeniem inny debiutant Łukasz Skorupski, ale nie każdy wie, że on poprzedni sezon spędził w Ruchu Radzionków. Tam miał czas na błędy, których nie popełnia już w ekstraklasie.
Ale problem Jagiellonii to nie tylko bramkarz. Cały zespół gra słabo. Od momentu meczu z Wisłą w Krakowie, co prawda przegranego 1:3, trudno znaleźć jakiekolwiek pozytywy.
- Faktycznie, można powiedzieć im dalej w las, tym więcej drzew. Porażka w Krakowie na pewno trochę nas zdołowała. Może gdybyśmy wówczas wygrali, to drużyna nabrałaby pewności siebie i nie byłoby teraz tak fatalnej serii. A tak, zmęczenie sezonem narastało. Doszła do tego frustracja i jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy.
Przychodząc przed sezonem do Białegostoku nie sądził Pan chyba, że trzeba będzie walczyć o utrzymanie się w ekstraklasie?
- Miałem niewiele czasu, żeby poznać zespół. Przychodząc rok temu do Widzewa byłem w dużo bardziej komfortowej sytuacji, bo wówczas do końca rundy jesiennej zostawały dwa mecze i mogłem spokojnie popracować zimą. Teraz było inaczej. Okazało się, że ten zespół osiągnął już szczyt możliwości dużo wcześniej, a obecna gra jest niczym innym, jak kontynuacją tego, co było wiosną. Do tego doszły kontuzje na przykład Jakuba Słowika, czy będącego naszą siłą napędową Dawida Plizgi. Marko Cetkovic miał przebłyski, ale na tym się kończyło. Oprócz tego w spokojnej pracy przeszkadzały zgrupowania reprezentacji, na które wyjeżdżało za każdym razem dziewięciu piłkarzy, a mi pozostawało tylko czekać, że wrócą bez żadnych urazów. Nie chcę już wspominać, że przed meczem ze Śląskiem dopadła nas grypa żołądkowa. Los nas nie rozpieszczał.
Ale zdawałoby się, że kadrę ma Pan szeroką i jest komu grać.
- Owszem, ale na niektórych pozycjach jest nadmiar piłkarzy, a na niektórych nie ma żadnej konkurencji. Najlepszym przykładem jest Tomek Frankowski, który w pewnym momencie był naszym jedynym napastnikiem, nie licząc młodego Janka Pawłowskiego. Opieranie gry na Franku bez względu na jego dyspozycję nie zdało jednak egzaminu. Generalnie brakowało nam stabilizacji, a rywale szybko połapali się, jak grać przeciwko Jagiellonii. Wystarczyło mieć stały fragment gry 30-40 metrów przed naszą bramką i posłać większą ilość zawodników w pole karne. My z kolei nie mamy egzekutora stałych fragmentów gry, co pokazał ostatni mecz z Podbeskidziem, bo nawet jak podwyższyliśmy skład Grześkiem Rasiakiem, to nie było komu dokładnie dograć piłki.
Sporo tych tłumaczeń, ale wie Pan, że kibice i szefowie klubu rozliczają trenera przede wszystkim za wyniki.
- Zdaję sobie z tego sprawę i oczywiście czuję presję, którą zresztą sam na siebie nałożyłem. Wydaje mi się jednak, że działacze rozumieją obecne problemy, którym niewątpliwie trzeba będzie stawić czoła. Mamy 30 piłkarzy, ale nie ma komu grać. Na pewno przyda się zimą wietrzenie szatni i zastrzyk świeżej krwi.
Wie Pan już, kto przyjdzie, a kto odejdzie zimą z zespołu?
- W zasadzie łatwo można się domyślić, bo widać, kto gra, a kto nie. Nie chciałbym jednak o tym mówić przed ostatnim meczem z Lechią. W Gdańsku będę potrzebował graczy, którzy zechcą umierać za Jagiellonię.
Cytat Tygodnia
‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"
Podbeskidzie Bielso Biała