Cezary Kowalski
Z Czesławem Michniewiczem, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała, rozmawia Cezary Kowalski
Po tym, jak Legia strzeliła drugiego gola Wiśle, twierdził Pan, że będzie 2:2. Rzeczywiście było blisko...
Zawsze powtarzam wszystkim zespołom, z którymi pracuję, że szybko zdobyty gol na 2:0 to jest paskudny wynik, wydaje ci się, że wygrałeś, jesteś mniej skoncentrowany niż przy wyniku 1:0.
Zwycięstwo Legii przesądza sprawę mistrzostwa?
Niekoniecznie. Lech jest przyczajony, a Legia od początku znajdowała się w centrum uwagi. To w Warszawie po udanej rundzie jesiennej mówiło się o dream teamie, o wielkich nazwiskach. I moim zdaniem to tej drużynie trochę zaszkodziło. Mobilizacja każdego przeciwnika Legii jest ogromna.
I nie wystarczy, aby drużyna z Warszawy grała tak jak w pierwszej rundzie.
Musi grać lepiej.
I gra lepiej?
Na razie tak. Widzę bardzo dużo dobrych elementów w grze tej drużyny, których nie było jesienią. Oczywiście są mecze, w których się męczą, jak z Bełchatowem czy Podbeskidziem. Natomiast Lech nie ma presji. Jeśli Legia nie przegra w Warszawie, to będzie mistrzem. Nie twierdzę, że ma kadrowo mocniejszy zespół. Są takie pozycje, na których Lech jest mocniejszy. Siła tych drużyn jest porównywalna. Przewaga ekipy z Warszawy jest taka, że ma szerszą ławkę rezerwowych. Natomiast poznaniacy mogą się przygotowywać spokojnie do meczów w cyklu tygodniowym, bo nie są zaangażowani, jak Legia, w rozgrywki Pucharu Polski. W tym Pucharze Legii też nie będzie łatwo awansować w rewanżowym starciu z Ruchem Chorzów. Zespół Jacka Zielińskiego jest już spokojny o utrzymanie po zwycięstwie nad Bełchatowem i teraz może się skupić na próbie zrobienia niespodzianki w Pucharze Polski.
W polskiej lidze każdy może wygrać z każdym. To zaleta czy wyłącznie efekt słabości?
Możemy porównywać naszą ligę do tych z krajów dawnych demoludów. Na Białorusi BATE Borysów jest solidnym w skali europejskiej klubem, bo skupuje najlepszych Białorusinów. Gdyby u nas zadziałać podobnie, to też bylibyśmy w stanie wykreować dwa bardzo dobre zespoły. Tylu dobrych piłkarzy to i w tym kryzysie mamy. Tyle że tacy gracze są rozpuszczeni po różnych klubach, które zapewniają im dobre pieniądze , ale nie gwarantują postępu sportowego . Jak Pawłowski z Zagłębia czy Nowak z Bełchatowa. Tam są od lat gwiazdami, jak są zdrowi, to zawsze mają miejsce w pierwszym składzie. W takiej Legii niekoniecznie byliby gwiazdami, niekoniecznie zawsze by grali. Musieliby powalczyć o swoje, podnieść jakość gry. Do tego dobrać kilku niezłych obcokrajowców i można byłoby stworzyć drużynę, która w każdym sezonie zdobywałaby po 80 punktów i była w stanie przebić się na arenie międzynarodowej. Sęk w tym, że te największe polskie kluby nie mają pieniędzy, aby tych najlepszych Polaków skupić.
Liga w dalszym ciągu będzie tak rozproszona, jeśli wciąż będzie tak rozbudowana. Reforma rozgrywek powinna chyba polegać na zmniejszeniu liczby drużyn w ekstraklasie i zwiększeniu liczby meczów...
Nie zgadzam się. Moim zdaniem w polskiej ekstraklasie powinno grać 18 zespołów, a nie jak teraz 16. Kolejne dwa ośrodki żyłyby piłką. Gdyby dokooptować do ligi taką Arkę Gdynia czy inny poważny klub, byłaby gwarancja, że koniunktura na piłkę w tych miejscach by się kręciła. Ludzie chodziliby na mecze, gazety lepiej by się sprzedawały, interes lepiej by się kręcił. Naprawdę nic złego by się nie stało.
Ale jaka byłaby gwarancja, że awansują z pierwszej ligi akurat te stabilne finansowo kluby, a nie jakiś bankrut, który nie potrafiłby związać końca z końcem?
Widzę proste rozwiązanie. Trzeba usprawnić system licencyjny. Nie stać cię, to nie grasz. Oczywiście wpuściłbym też zespół, który sportowo wygrał rywalizację, nie spełnia jeszcze wszystkich wymogów, ale ma wiarygodny plan na finansowanie, poprawienie infrastruktury. Bo trzeba też pomagać tym biznesmenom, którzy mają jakąś chęć inwestycji w futbol. Wbrew pozorom tych ludzi jest coraz mniej. Nie ma już Wojciechowskiego, Drzymały, Klickiego, Cupiał za chwilę może się wycofać. Nie wpuszczałbym do ekstraklasy golasów, którzy modlą się o to, aby awansować i liczą tylko na pieniądze z praw telewizyjnych. Takie kluby tylko potęgują problemy, robi się dziadostwo. Natomiast zmniejszenie ekstraklasy do 10 zespołów w tak dużym kraju jak Polska jest absurdalne. To zabijałoby tę dyscyplinę. Zbyt mało ośrodków żyłoby piłką . Trzy czwarte terenu byłoby pozbawione ekstraklasy. Już dzisiaj jest zbyt wiele tych białych plam na mapie. Narzekamy na zbyt małą liczbę kibiców, ale jestem pewny, że np. gdyby w Olsztynie był ładny stadion i drużyna na wyższym poziomie, to mielibyśmy kolejne miejsce, w którym na meczach pojawiałyby się tysiące ludzi. To jest dobry kierunek, a nie zwijanie interesu.
Powiększanie ligi i liczby meczów nie ma sensu. W Polsce nie ma bowiem gdzie i kiedy trenować
Reforma, która ma wejść w życie od przyszłego sezonu, nic nie da?
Nic. To jest krótkowzroczne działanie. Jak słyszę argument, że to ma być tylko taka próba na rok, to się najbardziej irytuję. Co to znaczy na rok? To może znaczyć, że ci, którzy to wymyślili, sami w to nie wierzą. Następna rzecz, za takimi rozwiązaniami głosują ludzie, którzy mają do tego mandat, a już w klubie, z którego go dostali, nie pracują. Jak choćby pan Glogaza, który kiedyś był w Podbeskidziu Bielsko-Biała.
No, ale wszyscy mówią, że trzeba więcej grać, że właśnie liczbą rozgrywanych meczów odstajemy od Zachodu...
Najgłupszy argument, jaki może być. O czym my mówimy? Ja bym się tych wszystkich mądrali zapytał: owszem, grać, grać, ale gdzie trenować? Trzy czwarte klubów do dziś nie miało jak trenować. Mamy kwiecień, a tak naprawdę trenujemy w halach i na sztucznej murawie. Wie pan, jak wygląda taki trening? Trzeba skupić się tylko na tym, aby sobie nikt krzywdy nie zrobił. Jak się nic nie stało, to schodzisz z tego pseudotreningu i trwasz do meczu, aby sobie raz w tygodniu zagrać na zielonej murawie. Czy to tak ma wyglądać?
Chwalimy się, że mamy stadiony, ale my nie mamy tego, co jest jeszcze bardziej istotne, czyli bazy.
Na palcach jednej ręki można policzyć w Polsce kluby, które mają podgrzewane płyty do treningów. Mówienie, że trzeba wydłużyć sezon, jest efektowne, tylko piłka nożna to nie jest dyscypliną stworzoną do gry w śniegu. Są nawet kluby, które mają podgrzewane główne płyty, ale tego podgrzewania nie włączają, bo to kosztuje pięć, siedem tysięcy złotych. Od rozwiązania takich problemów bym zaczął, a nie od zwiększania liczby rozgrywanych meczów. Jak kluby będą miały odpowiednią infrastrukturę, to wtedy możemy się bawić w reformy. Zaczynać ligę nawet w styczniu. Czy pan myśli, że te dodatkowe siedem meczów coś zmieni? To dzielenie punktów, przestawianie. Ktoś zaraz powie, że zagrał o jeden mecz z danym zespołem więcej na wyjeździe i to jest niesprawiedliwe.
Z miesięcznej pensji u Józefa Wojciechowskiego można wyżyć przez ponad pół roku? Tyle czekał Pan na pracę po odejściu z Polonii Warszawa .
(śmiech) Można. Takiego płatnika jak Wojciechowski już nie będzie. Ja się załapałem jako ostatni. Zgasiłem światło. A tak serio, to ten przykład pokazuje, jak to wszystko było przepompowane. Wszyscy w Polonii zarabiali zbyt dużo.
Spokorniał Pan?
Zdecydowanie. Trener to jest taki zawód, w którym możesz wjechać na dziesiąte piętro, aby za jakiś czas znaleźć się na poziomie minus trzy. Wielcy trenerzy spadali ze swoimi klubami do niższych lig. Jakbym miał sześćdziesiąt lat, to mógłbym siedzieć i czekać na nie wiadomo jaką propozycję. A ja mam 43 lata i muszę pracować, zbierać doświadczenie. Kiedyś zdobywałem mistrzostwo Polski, zdobywałem Puchar Polski , a dziś gram o utrzymanie. Nabrałem pokory, dystansu, wiem, że nie wszystko ode mnie zależy. Jak teraz słyszę opinie jakiegoś trenera, który wygrał jakieś dwa, trzy mecze na farcie, nawet nie wie dlaczego, i później się mądruje, co on będzie robił za pięć lat, to się śmieję. Łatwiej jest coś zrobić doraźnie i przez rok pofisiować, niż się na takim poziomie utrzymywać przez lata. Wyzwaniem dla trenera jest czas, w którym nie masz pracy. Nie jest tak, jak mówią media, że karuzela, że tu cię wyrzucą, tu cię przyjmą i cały czas się bawisz. Bywają w tym zawodzie naprawdę trudne chwile. Smuda, którego cały naród wybrał na selekcjonera parę lat temu, idzie do ostatniego zespołu drugiej Bundesligi, co nie znaczy, że za chwilę znów nie będzie pracował w Polsce i czegoś nie wygra. Mnie się przed laty wydawało, że jak w ciągu krótkiego czasu wygrałem wszystko w polskiej lidze, to zawsze tak będzie. Nieprawda.
Obrona Podbeskidzia przed spadkiem graniczyłaby z cudem...
Ale jest możliwa, podchodzę do tego spokojnie.
Tak jak możliwy jest awans naszej drużyny narodowej na mundial w Brazylii?
Pewnie pan pije do zamieszania wokół selekcjonera. Powiem tak: problemem polskiej piłki nie jest obsada stanowiska selekcjonera. Powinniśmy przestać żyć latami siedemdziesiątymi i osiemdziesiątymi. To już minęło. Za wysoko zawieszamy poprzeczkę. Jakość szkolenia jest, jaka jest, ale właśnie z tych powodów, o których wspominałem wcześniej. Nie może być dobrej piłki w kraju, w którym w połowie kwietnia zawodnicy nie mają gdzie trenować. Mamy niesprzyjający klimat, ale możemy do tych warunków próbować się przystosować.
Reasumując: zmiana Fornalika nic nie da?
Rozliczajmy kogoś od początku do końca, dajmy czas. Taki Morten Olsen pracuje z reprezentacją Danii kilkanaście lat i nie zawsze awansował na wielkie imprezy. Mimo że Duńczycy mają potencjał ogromny, autorytet Olsena właściwie nigdy nie był podważany. Moim zdaniem ważniejszy niż wybór konkretnego nazwiska jest kierunek, w jakim reprezentacja zmierza. Warto, aby selekcjoner miał długofalowy plan, aby to było gdzieś spisane, aby było wiadomo, co konkretnie chce robić z tą reprezentacją. Nie przypominam sobie, aby któryś z ostatnich selekcjonerów coś takiego przedstawił. Oczywiście oprócz tych wszystkich górnolotnych słów na konferencjach.
Autor jest komentatorem Polsatu Sport