czytaj dalej

Newsy » Wywiady

21-09-2007

Potrzebujemy iskierki!

Chyba nie spodziewał się Pan porażki w meczu z Polonią Bytom?
– Oczywiście, że nie. Skład był dość eksperymentalny, ale to żadne
wytłumaczenie. Znowu zawiodła skuteczność. Po pierwszej połowie
powinniśmy prowadzić 5:0. W drugiej dałem już pograć młodzieży. Ale
podkreślam – nie przegraliśmy przez nią, tylko przez nieskuteczność.

• Po spotkaniu powiedział Pan, że musi się zastanowić nad sensem gry niektórych zawodników w swojej drużynie. To dość ostre słowa.
– Troszkę przekręcone przez prasę. Tłumaczyłem dziennikarzowi, że nie
będę podejmował żadnych decyzji na gorąco, ale dopiero później na
spokojnie wszystko przeanalizuję.

• Mimo wszystko mam wrażenie, że ostatnio częściej można usłyszeć z Pańskich ust krytykę pod adresem piłkarzy. Dla mnie to nowość.
– Nigdy nie wymieniałem żadnego gracza z nazwiska. Bo nie mam zwyczaju stawiać kogokolwiek publicznie pod ścianą. Zawszę wolę porozmawiać w cztery oczy.

• Kogo w takim razie poprosi Pan na dywanik w pierwszej kolejności?
– W środę zaprosiłem kilkunastu chłopaków na mecz Ligi Mistrzów.
Rozmawialiśmy, ale nie w konwencji: ja mówię, inni słuchają. Po prostu
musieliśmy się zastanowić nad tym wszystkim, wyjaśnić niektóre sprawy, a nie szukać winnych.

• To może ma Pan już diagnozę tego, co się dzieje z zespołem?
– Myślę, że niektórzy nie radzą sobie z presją związaną z konkurencją.
Kiedy coś stracą, na przykład pewność miejsca w wyjściowym składzie, po prostu schodzą na bok i dają się wyprzedzić innym.

• Mistrzowie mają problemy z psychiką?
– Zawsze powtarzam, że wszystko zaczyna się i kończy w głowie. Jak ktoś sobie w niej ubzdura, że jest najlepszy, a nie pokazuje tego na boisku, to trudno go przekonać, że jest inaczej.

• To może trzeba sięgnąć po pomoc psychologa?
– Od tego nie uciekniemy, na Zachodzie to już norma. Zawsze się przyda jakaś podpowiedź z boku. Problem w tym, że nie może być to osoba, która wpadnie do nas raz na tydzień. Bo jak piłkarze mają się zwierzyć komuś obcemu ze swoich problemów? Współpraca musi być ciągła, żeby psycholog mógł zdobyć zaufanie chłopców. Trudno kogoś takiego znaleźć.

• Oprócz problemów z głową są jeszcze inne powody słabej dyspozycji zespołu?
– Skuteczność. Strzelamy za mało bramek. Dość późno przebudził się
Michał Chałbiński, Andre Nunes nie zdobywa goli regularnie. No i Piotrek
Włodarczyk nie ukąsił jeszcze ani razu. Gdyby mu się udało, to i nasze
miejsce w tabeli pewnie byłoby inne.

• Strata Łukasza Piszczka zabolała was chyba mocniej, niż zakładaliście?
– Może. Ale ja nadal twierdzę, że mamy mocniejszy zespół niż w zeszłym sezonie. Dlatego nie szykujemy żadnej rewolucji, bo to nie moment, by panikować. Jest za wcześnie, by kogokolwiek skreślić. Jeśli bym to zrobił, to byłby koniec tej drużyny. Choć z drugiej strony postęp wymaga ofiar, tak jest wszędzie. Popatrzmy na Rafę Beniteza. Wygrał z
Liverpoolem Ligę Mistrzów i odstawił na bok swoich najlepszych
zawodników, a w ich miejsce sprowadził jeszcze lepszych. I my też musimy przebudować ten zespół. Albo kupować nowych piłkarzy – niestety, wtedy są potrzebne ciężkie pieniądze – albo wychowywać zdolną młodzież. A to z kolei wymaga czasu.

• A czy patrząc na ostatnie mecze, widzi Pan jakieś swoje błędy?
– Nie chciałbym się chłostać publicznie, ale analizę każdego spotkania
zawsze zaczynam od siebie, od sztabu trenerskiego. Oczywiście, zawsze
się można do czegoś przyczepić. Szczególnie jak wyniki nie są najlepsze. Bo to jak z ciastem – albo się uda, albo wyjdzie zakalec.

• O błędy pytam nie bez powodu. W końcu w zeszłym sezonie siłą Zagłębia była linia pomocy. Teraz – po przyjściu Michała Golińskiego – już tak nie jest.
– Zgodziłbym się z takim postawieniem sprawy, gdyby była mowa o jakimś anonimowym graczu. Ale to uznany piłkarz, doceniony ostatnio przez Leo Beenhakkera. Ja widzę problem w czymś innym – słabszej grze skrzydłowych. Poza tym zaczęła obowiązywać zasada „bij mistrza”. Już nikt nie przystępuje do spotkań z nami z marszu, tylko dokładnie
analizuje naszą grę i celowo wyłącza nam skrajnych pomocników. I wtedy jest źle.

• W polskiej piłce ofiarą słabszej formy zespołu w pierwszej kolejności jest trener. Nie obawia się Pan, że za chwilę może być bezrobotny?
– Nie. Wiem, na czym polega zawód trenera. Przecież ja stawiam sobie
ultimatum przed każdym meczem. Jeśli uznam, że wkładam kij między
szprychy, to sam odejdę. Niedawno czytałem słowa Arsene’a Wengera, który przyznał, że w pierwszych latach pracy w Arsenalu miał różne wyniki, ale za to czuł ciągłe poparcie władz. I przynajmniej mógł myśleć
długofalowo, a nie tylko jak tu wygrać następny mecz, by nie zostać za
szybko zwolnionym.

• A Pan ma poparcie prezesa?
– Nie czuję niczego, co mógłbym odczytać jako wotum nieufności. Zresztą zawsze mu powtarzałem, że kiedyś przyjdą trudne dni i wtedy się dopiero okaże, kto jest kim. To tak, jak z jazdą samochodem – na prostej każdy dobrze prowadzi. Gorzej, jak się wpadnie w niekontrolowany poślizg. Tak samo my musimy się wydostać z tego dołka i wrócić na właściwe tory.

• Uda się?
– Musi. Jesteśmy jak lawa, pod zimną i twardą skorupą czai się gorąca
masa. Potrzebujemy tylko iskierki, żeby eksplodować.

Rozmawiał: Michał Mazur/Gazeta

« powrót

 

Cytat Tygodnia

‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"

Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria