Newsy » Wywiady
27-08-2010
Rowerem na mundial
Czesław Michniewicz ostatnio jest przede wszystkim wziętym komentatorem piłkarskich wydarzeń w Polsce i na świecie. Nie tak dawne to jednak czasy, kiedy jako szkoleniowiec sięgał po mistrzostwo i Puchar Polski, choć z dwoma różnymi zespołami. Po 15 miesiącach rozbratu z wyuczonym zawodem ma już ogromną ochotę na powrót na trenerską ławkę, choć wie, że może to nastąpić również za granicą, bo w omawianym okresie oprócz co kilku ofert z kraju otrzymał także oferty z zagranicy.
- Nie chcę mówić o propozycjach, które odrzuciłem, bo w zasadzie nie ma o czym – kwituje Michniewicz. – Kluby, które się mną interesowały, nie interesowały mnie z różnych względów, a z kolei w tych, w których z chęcią bym popracował, nie było zapotrzebowania na moją osobę. Założyłem sobie, że nie będę już pracował z zespołem, w którym wynik potrzebny jest na wczoraj, nie ma natomiast odpowiedniej struktury i bazy do pracy. Jednak wiem, że założenia to jedno, a co przyniesie życie – zobaczymy. Czasami myślę, że gdyby nawet pojawiła się możliwość poprowadzenia drużyny z ambicjami nawet od niższej ligi – taka, jaką zyskał choćby Ralf Rangnick w Hoffenheim – to z wielką ochotą podjąłbym się takiego wyzwania. Miałbym przynajmniej kilkuletnią perspektywę pracy i konkretne zadanie do wykonania.
- Tak jak Dariusz Wdowczyk w Kielcach...
- ...z takim sponsorem i pasjonatem piłki jak Krzysztof Klicki – tak, ale na pewno nie „na skróty”.
- Pan jednak też zawitał do Wrocławia.
- Owszem, ale z własnej i nieprzymuszonej woli, bo po zarzutach postawionych moim dawnym podopiecznym jako naturalny świadek tamtych wydarzeń pojechałem do prokuratury, żeby wyjaśnić wątpliwości, a przede wszystkim pomóc moim byłym piłkarzom, którzy znaleźli się w trudnym położeniu. Wokół mojej wizyty narosło sporo mitów, które muszę rozwiać. Po pierwsze – byłem we Wrocławiu na zeznaniach tylko jeden jedyny raz. Nie postawiono mi żadnego zarzutu, nigdy nie byłem podejrzanym w żadnym wątku afery korupcyjnej, nie zostałem świadkiem koronnym, nie mam nałożonego zakazu wykonywania zawodu. Ktoś, kto rozsiewa podobne plotki, musi mnie bardzo nie lubić. A może po prostu obawia się konkurencji z mojej strony, bo jako młody człowiek wdarłem się do elity trenerów w kraju, co oczywiście nie wszystkim musiało się spodobać. Jeden z dziennikarzy poinformował mnie, że jeden z najbardziej znanych szkoleniowców poszedł do prezesa jednego z czołowych polskich klubów i "doniósł", aby mnie nie zatrudniał, bo mam postawione zarzuty korupcyjne. Takie działania uważam za wielkie świństwo. Czas pokazał, jaka była prawdziwość słów tego „życzliwego”. Nie chcę mówić po nazwisku, bo najpierw zamierzam osobiście do niego zadzwonić i odpowiednio podziękować za tę... hm, „przysługę”.
- A jest pan w dalszym ciągu tak dobrym trenerem jak przed tym długim urlopem?
- Z każdym rokiem nabieram coraz większego dystansu do pracy i do siebie, a życie szybko uczy niezbędnej pokory. Wykorzystuję wolny czas na odwiedzanie różnych zakątków świata i podglądanie najlepszych zespołów i trenerów. Żaden bank nie da ci większego zysku niż inwestycja w siebie. Postępuję zgodnie z tą zasadą. Dlatego uważam, że dziś jestem... lepszym szkoleniowcem niż w kwietniu ubiegłego roku! Byłem i w trenerskim niebie, i w piekle. Mogę zatem powiedzieć, że wiem, jak ten zawód wygląda z każdej strony. Wszystko wciąż przede mną.
- Jakie wnioski wyciągnął pan z finałów mistrzostw świata?
- Przede wszystkim taki, że zbyt późno dowiedziałem się, że selekcjoner Franciszek Smuda nie wybiera się do RPA, bo chętnie poleciałbym za niego i jeszcze napisałbym obszerny raport na użytek wszystkich trenerów w Polsce. Gdyby było bliżej na południe Afryki, to po prostu wsiadłbym na rower, zapakował kanapki i na suchym prowiancie popedałował na turniej. Niestety, duża odległość i kosztowna podróż sprawiły, że nie było mnie stać na taką eskapadę. Dziwię się jednak, że „Franz” lekką ręką machnął na sposobność obejrzenia z bliska w akcji najlepszych zespołów świata. I absolutnie nie trafia do mnie argument, że większość z trenerów prowadzących reprezentacje na MŚ w RPA nie zobaczymy na EURO 2012 w Polsce. To była bezcenna okazja, by zobaczyć z bliska, jak ustawiają swoje zespoły wybitni trenerzy w tak wielkiej imprezie, spróbować odczytać główne założenia taktyczne na boisku poszczególnych formacji i zawodników, poznać reakcje trenerów na zmieniające się wydarzenia, gdy trzeba gonić wynik lub go bronić, a także spostrzec wiele innych niuansów, które doskonale widać z korony stadionu, a sprzed telewizora tego wszystkiego się nie dostrzeże. Uważam, że dla trenera nie ma lepszej lekcji niż udział na żywo w takim turnieju. Gdybym miał taką możliwość jak Smuda, to bym spędził cały miesiąc w RPA.
- Oj, nie przepada pan za selekcjonerem, nie przepada....
- To nie tak. „Franz” ma swoją wizję prowadzenia zespołu i „trenerki”, ja mam swoją. Inna sprawa, że nie podoba mi się momentami jego zachowanie jako człowieka w stosunku do mojej osoby i kilku innych trenerów. Smuda powinien w 100% skupić się na reprezentacji i nie tracić energii i czasu na wymyślanie plotek i zajmowanie się nimi. W jedną środę cieszysz się, że twój „przyjaciel” przegrywa 0:3 do przerwy z ekipą z Azerbejdżanu, a za tydzień sam dostajesz 0:3 przeciwko zespołowi bez trenera. To powinno uczyć pokory. Im mniej komentarzy i wzajemnego przerzucania się „mądrościami”, tym lepiej.
- Wróćmy zatem do wniosków wyciągniętych z finałów MŚ.
- Wiele różnych wniosków można wyciągnąć obserwując poszczególne reprezentacje. Z każdą kolejna wielką imprezą można dostrzec, że większość reprezentacji opanowała do perfekcji sztukę bronienia, przez co coraz trudniej jest zdobyć bramkę. Nawet tak wspaniali technicznie Hiszpanie mieli duże problemy ze sforsowaniem obrony przeciwnika w ataku pozycyjnym. Zespoły potrafią również przeprowadzać błyskawiczne kontry zakończony strzałem w kilka sekund po odbiorze piłki. W tym prym wiedli zwłaszcza Niemcy. Druga sprawa to bezwzględny dobór taktyki pod przeciwnika. Dziś na tak wielkiej imprezie nikt nie wychodzi na boisko i nie mówi „grajmy swoje”. Dobrze to było widać na przykładzie meczu Szwajcarów z Hiszpanami. Jakie konsekwencje może ponieść zespół ze złym doborem taktyki, pokazał przypadek Koreańczyków z północy. Po skromnej przegranej z Brazylia 1:2 zapragnęli zagrać otwarty futbol z dużo silniejszą Portugalia i skończyło się 0:7. Piłka Jabulani wymogła konieczność szkolenia specjalistów od występów między słupkami w sposób podobny, jak ćwiczy się z bramkarzami w piłce ręcznej. Klasyczne próby nastawiania się na chwytanie piłki, zwłaszcza po mocnych strzałach z dystansu, doprowadziły do wielu strat bramek. Dlatego element odbijania piłek niczym Sławek Szmal wejdzie mocniej do codziennego treningu bramkarskiego, bo producenci piłek nie poprzestaną na Jabulani i dalej będą udziwniać futbolówki.
- Pański dobry znajomy, profesor Jan Chmura, mówił mi, iż dysponuje już wynikami badań, które porównują przebiegnięte dystanse i osiągane prędkości podczas ME 2008 i MŚ 2010. Wskaźniki na imprezie rozegranej w Afryce są sporo niższe niż podczas mistrzostw Europy. Nie dziwi to pana?
- Szczerze? W ogóle! Piłkarze już nie będą śrubować rekordów pod względem przebiegniętych kilometrów w trakcie 90 minut. Z prostej przyczyny – kiedyś mieli do dyspozycji całe boisko, a teraz pole gry jest coraz bardziej skracane i zawężane. Dziś gra toczy się najczęściej na ok. 30, góra 40 metrach. Nie ma więc przestrzeni, na której można by te dystanse wybiegać. Dziwię się też, że w Polsce zachwycamy się, iż Tomek Bandrowski z Lecha jest w stanie pokonać 14 kilometrów w czasie meczu, co stanowi wynik trudny do powtórzenia nawet w Premier League. To powinien być raczej powód do krytycznej refleksji, bowiem dowodzi, iż w polskich zespołach są zbyt wielkie odległości między ustawieniem poszczególnych formacji i ogromne dziury, które tacy zawodnicy jak Tomek muszą po prostu łatać i pokonywać niepotrzebne odległości. Na tak dużym placu przy rozciągniętym polu gry nie mam mowy o grze skutecznym pressingiem w odbiorze piłki i przechodzeniu do szybkiego kontrataku. Przy nowoczesnej taktyce wytrzymałość jest oczywiście fundamentem do wszystkiego, ale znacznie ważniejsza jest zdolność do wykonania wielu przyspieszeń w bardzo krótkim odstępie czasowym. To w tym elemencie jest największy margines do poprawienia dla naszych zespołów Nie przejmowałbym się jednak za mocno mniejszymi szybkościami piłkarzy na mundialu niż podczas mistrzostw Europy, bo z pewnością w Afryce piętno na dynamice odcisnął klimat.
- Jak pan oceni lato w wykonaniu polskich klubów i reprezentacji?
- Jeśli chodzi o zespoły ligowe, nie spodziewałem się cudów. Liczyłem, że Lech przy dobrym losowaniu może wskoczyć do rozgrywek grupowych LM, a Wisła zagra w LE. Natomiast reprezentacja na razie rozczarowuje. Wybrałem się do Szczecina, aby przyglądnąć się grze biało-czerwonych i powodów do optymizmu nie widziałem. Poszczególne elementy konstrukcji jakby nie pasują do siebie. A przede wszystkim nie ma powtarzalności, która cechuje najlepsze zespoły, choćby prowadzone przez Rafę Beniteza...
- O, przy okazji możemy się dowiedzieć, iż zmienił pan idola. Polski Mourinho, jak bywa pan nazywany, wzoruje się na Hiszpanie, nie zaś na The Special One z Portugalii?
- Mam prośbę – proszę w ten sposób nie pisać. Jestem przede wszystkim sobą. Zawsze starałem się podpatrywać najlepszych. Stara prawda głosi, że nie po to czyta się dzieła filozofów, żeby samemu zostać filozofem, lecz dlatego, żeby poznać sposób myślenia innych ludzi. Mourinho miał świetny pierwszy sezon w Chelsea, w którym zaproponował rozwiązania wcześniej nieznane. Jego zespoły chyba nigdy nie były jednak tak powtarzalne, jak podopieczni Beniteza, zwłaszcza w pierwszych latach pracy w Livepoolu. U Rafy, u którego miałem przyjemność być na stażu w Liverpoolu, schematy mogą być opatrzone znakiem najwyższej jakości. W jego zespołach nic nie dzieje się przypadkowo. Pierwszym i najważniejszą zadaniem trenera jest ograniczyć przypadek na boisku do minimum. Dlatego sukcesy na najwyższym szczeblu odnoszą trenerzy autokraci, którzy są bezwzględni w realizacji swojej nakreślonej wizji gry drużyny. O ile w filozofii van Gaala można doszukać się elementów holenderskiego futbolu totalnego, to u Mourinho piękno gry jakby schodziło na dalszy plan. Za to sukcesywnie zapełnia się gablota z trofeami w klubach, w których pracuje. Finał LM jakby to potwierdzał. Układ trener-kolega nie ma na dłuższą metę szans na sukces. Wracając na nasze podwórko, tego przypadku w grze naszej reprezentacji jest na razie zdecydowanie za dużo. Żeby mówić o stylu gry jakiejkolwiek drużyny, to pewne elementy powinny się powtarzać i nie myślę tu o identycznych akcjach, bo takich nie ma. Powinna być jednak widoczna podobna filozofia i jednolity sposób myślenia w grze obronnej i w ataku całego zespołu. Do tego dochodzą indywidualności i kreatywność.
- Ma pan też zastrzeżenia natury personalnej?
- Powiem tak – nie dziwię się, że Smuda w taki sposób poszukuje na przykład lewego obrońcy, bo na jego miejscu każdy trener starałby się przekwalifikować kogoś z innej pozycji. Gotowego piłkarza na tę pozycje w Polsce nie ma. Na dziś ten problem może rozwiązać Boenisch, tylko czy on tego chce? W Zagłębiu Lubin zastałem podobny problem i wstawiłem w to miejsce Zbyszka Grzybowskiego, który zwykle był ustawiany w ataku. Tyle że w Macieju Sadloku, którego Franz z uporem godnym lepszej sprawy ustawia na lewej flance, nie widzę potencjału do gry na skraju defensywy na międzynarodowym poziomie. To może być świetny stoper, ale nigdy nie zostanie nowocześnie grającym bocznym obrońcą. Akurat w tym sektorze trzeba poszukać innych rozwiązań. Może się mylę – czas pokaże.
- Kiepskie wyniki reprezentacji już napawają strachem?
- Do finałów Euro 2012 pozostaje jeszcze trochę czasu, ale każda porażka wprowadza nerwowość i niepewność. W takich sytuacjach potrzebny jest spokój i rozsądek, który musi emanować od selekcjonera. Jasne kryteria powołań do reprezentacji, trzymanie się wcześniej przyjętego sposobu i plan pracy i niewykonywanie nerwowych ruchów pod presją mediów – tego moim zdaniem selekcjoner powinien się trzymać. Choć nie jest to łatwe, drobne korekty w każdym planie są czymś naturalnym, ale ciągłe zmiany zasadniczego projektu nie. Bo inaczej będzie niekończąca się budowa. Już można zauważyć, że w mediach rozpoczął się proces rozliczania Smudy z jego obietnic. Jeśli nie poprawią się wyniki reprezentacji, to ta sama opinia publiczna, która w dużej mierze wpłynęła na wybór Smudy na selekcjonera, czego nie ukrywali niektórzy działacze PZPN, może doprowadzić do jego abdykacji. Selekcjoner musi budować reprezentacje, ale naród potrzebuje pozytywnych emocji i co jakiś czas zwycięstwa, nawet w meczu towarzyskim.
Pod względem motoryki kadra też nie wyglądała najlepiej, ale tego Smuda w trzy dni zgrupowania nie poprawi. Dziwię się zatem, że z reprezentacją nie pracuje jeszcze fizjolog, który monitorowałby formę wszystkich kadrowiczów, zlecał prace domowe i przed meczami drużyny narodowej informowałby, kto znajduje się w najwyższej dyspozycji. Smuda wcale nie musi znać się na wykresach – wystarczy, żeby specjalista przekazał selekcjonerowi wiadomości na temat przygotowania wszystkich powołanych. Joachim Loew dysponuje takimi danymi i robi z nich świetny użytek. Dlaczego u nas nie miałoby być podobnie czy nawet identycznie? Bez pomocy nauki trudno dziś o sukcesy w piłce.
- Tyle że polscy trenerzy niezbyt chętnie korzystają z pomocy ludzi z naukowymi dyplomami.
- To jest jakiś problem, bo choć w ekstraklasie pojawiła się spora rzesza trenerów od przygotowania motorycznego, mają różny zasób wiedzy i doświadczenia, czasami jeszcze niewystarczający na tym poziomie. Nie jestem w stanie określić, czy profesorowie Jan Chmura i Zbigniew Jastrzębski są najlepsi w Polsce w swej specjalności, ale prawda jest taka, że… lepszych nie widzę. Dlatego dziwię się, że są wykorzystywani przez ligowe kluby tak oszczędnie.
- Przygotowanie motoryczne jest tylko jednym z elementów układanki składającej się na kryzys polskich klubów. Choć, jak pokazał Michał Probierz z Jagiellonii, nawet w naszych realiach można wypracować satysfakcjonującą kondycję i szybkość.
- Probierz miał najwięcej czasu na przygotowanie zespołu spośród czterech trenerów, którzy startowali w pucharach. Myślę, że to przyczyniło się do tego, że Jagiellonia tak dobrze wyglądała na tle Arisu Saloniki. Michał w optymalny sposób wykorzystał sprzyjające okoliczności, co powinno dać do myślenia ludziom, którzy... zarządzają polską ligą. Po co nam letnia przerwa w rozgrywkach, która jest liczona w miesiącach? Wiosną zawodnicy rozegrali raptem po 13 meczów w ekstraklasie, a tylko niektórzy zaliczyli jeszcze spotkania w Pucharze Polski. Nie było więc w zasadzie możliwości, żeby ktokolwiek się zmęczył. Po czym zaserwowano zawodnikom tak długi wypoczynek? Uważam, że letnie wakacje piłkarzy powinny trwać nie dłużej niż dwa tygodnie. A wówczas żaden trener nie narzekałby, że brakuje mu czasu na optymalne przygotowanie zespołu do pucharów czy ligi.
- I to rozwiązałoby problem? Moglibyśmy grać jak równy z równym z Azerami i innymi nacjami, które zaczynają nas prześcigać?
- Niezbędne są też nakłady na transfery, tego nie da się obejść. Kiedy próbowałem awansować do Ligi Mistrzów z Zagłębiem Lubin, przed kwalifikacyjnym dwumeczem ze Steauą Bukareszt nie wzmocniliśmy się odpowiednio szybko i znacząco. Tymczasem Rumuni kupili aż ośmiu piłkarzy, wszystkich za co najmniej milion euro. I dzięki temu dostali się do elitarnych rozgrywek. Można oczywiście liczyć na fart, bo szczęśliwe awanse do Ligi Mistrzów też się zdarzają, ale wtedy efekt nie jest trwały i niewiele wynika z takiej promocji wśród najlepszych. Jeśli ktoś chce się dostać na poważny bankiet, nie może wybrać się tam w krótkich spodenkach, bo nie zostanie wpuszczony. Musi kupić smoking albo porządny garnitur – taka jest po prostu prawda. Tyle że akurat w naszych realiach powinno się inwestować raczej w najlepszych polskich piłkarzy niż w bardzo niepewnych i w przeważającej większości słabych obcokrajowców. Królem polowania w letnim okienku transferowym był Józef Wojciechowski, bo wyłożył gotówkę na nasze gwiazdki. I jeszcze zapewne kogoś dokupi korzystając z recepty przygotowanej w latach 90. przez Legię i Widzew, ale też sprawdzoną całkiem niedawno przez... Artmedię Petrzałkę. Słowacy, podobnie jak nasze eksportowe kluby w poprzedniej dekadzie, oparli skład o własnych reprezentantów, co szybko zaprocentowało awansem do Ligi Mistrzów. Gdyby to ode mnie zależało skupowałbym najlepszych polskich piłkarzy do swojej drużyny i dołożył do nich 2 -3 obcokrajowców, którzy zrobiliby różnicę, a na takich trzeba trochę grosza wydać. Piąty garnitur z Ameryki Południowej i trzeci z Afryki, nie zbawią polskich klubów, a właśnie na takie nabytki z tamtych kierunków stać polskie kluby.
- W Polsce nie szkoli się jednak piłkarzy, więc za chwilę nie będzie skąd czerpać proponowanych przez pana wzmocnień.
- Był rzeczywiście zastój w tej materii, ale jeśli spojrzymy na przykład na wychowanków szkółki Amiki Wronki, którzy dotąd służą kilku klubom, dojdziemy do wniosku, że to opłacalna i jedyna słuszna działalność. Wisła Kraków też zresztą bazuje na braciach Brożkach i Patryku Małeckim, którzy ostateczny szlif odebrali przy Reymonta. Lech Poznań już wrócił do współpracy ze szkołami, z których wywodzą się Arkadiusz Głowacki, Bartosz Bosacki czy Artur Wichniarek. Legia Warszawa ma swoją akademię, która działa z rozmachem. Kto ma głowę na karku – będzie stawiał na własne szkolenie. Bo to najkrótsza droga po jakość. Aha, nie wolno zapominać jeszcze o jednym aspekcie – pracy, którą mają do wykonania dorośli i ukształtowani już piłkarze. Skoro jesteśmy gorsi od wielu piłkarskich nacji, powinniśmy mozolnym wypracowywaniem schematów nadrabiać stracony dystans. Kluby powinny być zatem tak zorganizowane – mam na myśli przede wszystkim bazę – żeby trener mógł planować zajęcia nawet w systemie ośmiogodzinnego dnia pracy. I do takich nakładów czasu powinni się też przyzwyczaić zawodnicy. Trzeba oczywiście stawiać na jakość pracy, ale i jej natężenie musi ulec zwiększeniu. Bo tylko ćwicząc więcej niż rywale, będziemy w stanie nadgonić zapóźnienia. Były menadżer Schalke 04 Rudi Assauer powiedział „piłkarz powinien grać w piłkę zawsze i wszędzie”. I o tym nasi zawodnicy powinni pamiętać.
Rozmawiał: Adam Godlewski.
Źródło: Piłka Nożna Plus.
Cytat Tygodnia
‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"
Podbeskidzie Bielso Biała