Newsy » Wywiady
20-09-2011
Zabrakło czasu" Spowiedź Michniewicza cz. I
Podczas zgrupowania Jagiellonii w Ostródzie na rozmowę na temat pracy w Widzewie i swoich początków w Białymstoku zgodził się Czesław Michniewicz. Już 25 września szkoleniowca czeka podróż sentymentalna do Łodzi. Widzew podejmować będzie Jagiellonię.
Co najlepiej Pan wspomina z okresu pracy w Łodzi?
Przede wszystkim bardzo miłą atmosferę każdego dnia mojej pracy. Począwszy od ludzi, którzy odpowiedzialni byli za boisko, przez osoby przygotowujące sprzęt, wszystkie gabinety, sekretarki, marketing, kończąc na szatni, gdzie rzadko się rozstaje w tak miłej atmosferze z zawodnikami. Na pewno była między nami silna więź, nie tylko na linii trener-zawodnicy, ale też czysto ludzka i to było dla mnie bardzo budujące. Nikt o tym dotychczas nie pisał bo nikt tego nie wie, ale kiedy odchodziłem z Widzewa dostałem od zawodników nawet taki drogi alkohol w eleganckim opakowaniu z autografami każdego z nich i wychodząc z szatni przechyliłem go drugą stroną. Wtedy ta butelka wypadła i się stłukła. Rozległy się brawa, na całą szatnię pachniało dobrym koniakiem i chłopcy powiedzieli:" to znak, że jeszcze kiedyś pan tu wróci". Odchodziłem z różnych klubów, w różnej atmosferze. Zazwyczaj trener odchodzi jako przegrany. Ja z Widzewa nie musiałem odchodzić jako przegrany, bo coś fajnego wspólnie nam się udało. Na wiosnę byliśmy dobrym zespołem, zdobywaliśmy dużo punktów. Ale też ważna była ta atmosfera. W każdym pokoju w klubie, począwszy od prezesów do tych ludzi, którzy mieli mniejszy wpływ na wszystko, czuło się wsparcie i dlatego bardzo miło wspominam ten czas. Więc tak ja mówię, z mojej perspektywy są same bardzo dobre wspomnienia. Czułem się troszeczkę jak w Poznaniu, kiedy odchodziłem z tego starego Lecha też w takiej dobrej atmosferze.
Myśląc o pańskim Widzewie, z czego jest Pan najbardziej zadowolony?
Z tego w jaki sposób Widzew gra. Te pomysły na grę, nad którymi pracowaliśmy, dalej funkcjonują. Obecnie jak tylko możemy to spoglądamy z Marcinem (Węglewskim - przyp. red.) na mecze Widzewa i trzymamy kciuki za naszych chłopców. Doskonale wtedy widzimy, że wiele elementów, nad którymi pracowaliśmy, weszło w nawyk. Zawodnicy traktują je jak automatyzm. Na pewno dzisiaj Widzew pod tym względem jest na innym poziomie niż Jagiellonia, bo w Białymstoku dopiero chcemy wprowadzać to wszystko co udało nam się w Łodzi. W Widzewie łatwiej nam było o tyle, że zagraliśmy tylko dwie kolejki po moim przyjściu i mieliśmy dwa miesiące, żeby wszystko wdrażać w sparingach. Dzisiaj nie mam czasu, żeby zagrać jakikolwiek sparing. Mecze ligowe z konieczności traktuję jako poligon doświadczalny. Wracając do pytania, na grę Widzewa patrzy się przyjemnie. Wiele jest takich elementów w grze. Chłopcy też wiedzą doskonale kto z nimi nad tym pracował. Mamy więc sporą satysfakcję, że to się wszystko sprawdza, począwszy od krycia przy stałych fragmentach gry, skracania w odpowiednich momentach pola gry, itd., itd.. Dużo jest tych elementów. Chciałbym, żeby Jagiellonia za rok też grała podobnie jak Widzew teraz.
Co uważał Pan za najmocniejsze strony tamtego Widzewa?
Myślę, że trafiłem na bardzo mądry zespół, jeśli chodzi o umysły piłkarzy, ale też zespół, który chciał się uczyć i rozwijać. Każdy z tych zawodników, z którymi miałem okazję pracować chciał być lepszym piłkarzem. Te pierwsze nasze ruchy, chociażby w postaci dania szansy Maderze były sygnałem, że każdy może dostać szansę w tym klubie, że nie patrzymy kto za ile pieniędzy przyszedł do Widzewa, ani ile zarabia, tylko na jakość piłkarza oraz na to co może dać dziś i co może dać jej za tydzień. Było wielu piłkarzy, którzy byli być może lepsi od Madery, Mrozińskiego czy innych. Ja uważałem jednak, że przyszłość Widzewa to przede wszystkim ci zawodnicy i warto im dać szansę nawet kosztem innych, bo to oni w Łodzi mogą grać jeszcze długo, mogą dać dużo satysfakcji i to na nich można zarobić.
Jaka była Pana wizja gry Widzewa? Co stanowiło najważniejsze elementy taktyki meczowej?
Dla mnie najważniejsza była spójność, jeśli chodzi o sposób zachowania się po stracie piłki. Pracowaliśmy nad trzema elementami: gdy mamy piłkę, gdy nie mamy futbolówki, a ma ją przeciwnik, i gdy piłka jest niczyja. W pierwszym okresie staraliśmy się opanować grę w defensywie, czyli w sytuacjach gdy tej piłki nie mamy: zachowania po stracie piłki, kto asekuruje, kto odbiera piłkę, jak się ustawiamy. To do dzisiaj fajnie funkcjonuje. Kibic może tego nie dostrzegać, ale my to widzimy i zawodnicy też to czują. Nawet teraz pracując w Jagiellonii podaję jako przykład, że Widzew robi to czy tamto. Jest mi wtedy dużo łatwiej. Jak przychodziłem do Widzewa to mówiłem: zobaczcie Liverpool to, Manchester to. Pokazany obraz pozostawia ślad w głowie. Podstawowym elementem taktycznym było u nas zachowanie po stracie piłki. To jest bardzo ważne dlatego, że wtedy przeciwnik ma piłkę i ty nie decydujesz o tym co się dzieje na boisku. Skupialiśmy się też na szybkim przejściu do kontrataku. Najtrudniej jest nauczyć drużynę ataku pozycyjnego i ten element jak gdyby świadomie zaniechaliśmy bo nie było na to czasu. Ćwiczyliśmy defensywę, skuteczność gry w obronie i do tego feralnego meczu z Górnikiem (porażka 0:4 w ostatniej kolejce sezonu 2010/2011 - przyp. red.) wyglądało to przyzwoicie. Każdy przeciwnik, który grał przeciwko Widzewowi tych sytuacji za dużo nie stwarzał. I kontratak. Do teraz, jak oglądam chociażby bramkę ze Śląskiem Niki Dzalamidze i widzę ustawienie się zawodników Widzewa przy kontrataku to serduszko się cieszy, że to wszystko w dalszym ciągu funkcjonuje.
Czy szybka gra z kontry i skrzydłami wzbogacona o groźne stałe fragmenty to był docelowy plan na organizację gry Widzewa? Chciał Pan doskonalić te elementy czy może na przyszłość miał Pan jakieś inne pomysły?
Na pewno fundamentem miała być defensywa i gra z kontry. To był nasz pomysł. Ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że przyjadą drużyny, które na stadionie Widzewa będą się bronić, albo trafimy drużyny, które z nami będą prowadzić na własnych stadionach i trzeba będzie umiejętnie budować atak pozycyjny. Na to nie starczyło nam niestety czasu.
Właśnie. W zeszłym sezonie trafiały się te gorsze mecze, zwłaszcza na własnym boisku.
Tak, zwłaszcza z Arką albo Ruchem Chorzów kończącym w dziewiątkę, czy chociażby długimi fragmentami gry z Polonią Bytom - z tym sobie nie radziliśmy. Nie robiłem z tego tragedii, bo wiedziałem, że kilka szans na kontrę w każdym meczu jest. Skoro chcieliśmy się rozwijać, to musieliśmy się tego ataku pozycyjnego nauczyć, ale tak jak mówiłem nie było na to czasu. Mieliśmy osiemnaście punktów po jesieni i każdy kolejny był dla nas ważny. Gdy złapaliśmy trochę luzu to i te mecze zaczęły wyglądać troszkę inaczej. Na pewno było tak, że każdy zawodnik Widzewa, grający na swojej pozycji, wiedział i w dalszym ciągu wie co do niego należy. Myślę, że to może być takim podsumowaniem naszej pracy, a bolączką właśnie był ten atak pozycyjny.
Czy Widzew miał możliwości i potencjał by prowadzić grę konstruując groźne ataki pozycyjne?
Myślę, że tak. Chodziło jeszcze o poprawienie przede wszystkim tego na co Niemcy mówią „obrabianie piłki". Nam za dużo czasu zajmowało przygotowanie piłki do kolejnego podania, do wykonania strzału czy prostopadłego podania i nad tym ciągle pracowaliśmy. Doskonaliliśmy bardzo wiele zagrań z pierwszej piłki, po przyjęciu, obrócenie się twarzą do bramki przeciwnika. To było dla nas bardzo istotne. Oczywiście mając takiego kreatywnego i mądrego chłopaka jak Panka łatwiej nam było budować atak pozycyjny. Mieliśmy też świetnych skrzydłowych jak Dudu, ale Ben (Radhia - przyp. red.) nam wypadł i Adrian Budka z konieczności grał na prawej obronie, przez co ta siła ofensywna już nie była taka jak na początku sezonu. Wydaje mi się jednak, że boki obrony w postaci Bena i Dudu były bardzo dobre jak na naszą ligę. Do tego dochodził Adrian. Mieliśmy troszkę problemów z lewą pomocą, gdzie zwykle występować musiał zawodnik, który nie był lewonożny. Zazwyczaj był to Paweł Grishok, Przemysław Oziębała, czy z konieczności ktoś inny, ale jakiś zawodnik na tej pozycji grać musiał. Ważne jednak, że staraliśmy się zawsze grać podobnie, niezależnie gdzie graliśmy. Czy to było sto kilometrów od Łodzi czy w Łodzi, będziemy grali 4-4-2. Jechaliśmy na Legię, na Wisłę, graliśmy u siebie. Te wyniki były różne. Przegrywaliśmy mecze. Ale to nie przypadek, że dzisiaj Widzew nie przegrywa z Wisłą czy ze Śląskiem, bo zawodnicy nauczyli się już grać. Oswoili się z presją. Tamten poprzedni sezon był dla nich pierwszy. Oczekiwania były duże po dwukrotnym awansie do Ekstraklasy. W pewnym momencie wszystkim wydawało się, że będzie łatwiej. Jednak przez te ułamki sekund, w Krakowie czy w Poznaniu Widzew przegrywał w tamtym czasie, ale teraz drużyna czerpie z tego doświadczenia i o ten koński paznokieć jest lepsza od kolejnych rywali, chociażby wspomnianego Śląska. Szkoda tylko, że z Wisłą nie udało się wygrać, bo jednak łodzianie byli zespołem lepszym.
Rozmawiał 1 września w Ostródzie Marcin Olczyk
To dopiero początek. Czytając kolejne części poznacie opinie szkoleniowca o klubie, zawodnikach, współpracownikach. Nie zabraknie ciekawych porównań z jego obecną drużyną, a także... kulisów rozstania z Widzewem.Przez kilka kolejnych dni otworzy się przed wami trener Michniewicz jakiego dotychczas nie znaliście!
Cytat Tygodnia
‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"
Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria
Podbeskidzie Bielso Biała