Newsy » Wywiady
20-09-2011
"Zabrakło czasu" Spowiedź Michniewicza cz. VI
Gdyby Czesław Michniewicz był synem Sylwestra Cacka... W ostatniej części wywiadu rzeki poznacie kulisy rozstania szkoleniowca z Widzewem. Jest co czytać...
Jak wyglądało Pana rozstanie z Widzewem z formalnego punktu Widzenia? W prasie pojawiały się różne wersje. Czy to przedstawiciele Widzewa zerwali negocjacje czy Pan odrzucił ofertę, która znacznie odbiegała od wcześniejszych ustaleń?
Pod koniec sezonu, zaraz po meczu z Bełchatowem zostałem zaproszony do Piaseczna, na spotkanie z właścicielem i prezesem Animuckim. Wtedy akurat zapadła decyzja, że zamykają nasz stadion na mecz z Lubinem. Panowało ogólne poruszenie przez co na rozmowy kontraktowe nie było dużo czasu, ale dogadaliśmy się w ciągu kilku sekund. Prezes chciał, żebym pracował dalej. Pytał mnie z czego jestem zadowolony w pracy w Widzewie, a z czego nie. Później sam powiedział z czego jest zadowolony w kontekście mojej pracy, a co mu się nie podoba. Nie były to żadne ataki personalne tylko kwestie ogólne. Podaliśmy sobie ręce, prezes uznał, że jesteśmy dogadani. Nie chcę juz wracać do tego jak miały wyglądać moje kompetencje, ale zostało to między nami ustalone. Później czekałem długo na ten obiecany kontrakt. Wiedziałem, że dzieje się coś złego. Dochodziły mnie różne słuchy, ale nie chciałem wychodzić przed szereg. Nie chciałem potraktować Widzewa tak jak wcześniej zrobił to trener Janas, który też z różnych względów podjął taką, a nie inną decyzję. Dzisiaj może to inaczej troszeczkę wygląda. Wtedy był postrzegany jako ten, który uciekł z Widzewa. Ja uciekać nie chciałem. Czekałem do ostatniego dnia. Nie prowadziłem żadnych rozmów wbrew temu co niektórzy próbowali sugerować. Do końca czekałem na kontrakt, na który się umówiliśmy. Wyjechałem do Turcji na urlop, przesłano mi kontrakt, który znacznie się różnił od naszych ustaleń. Wróciłem do Łodzi, porozmawialiśmy chwilkę i było już wiadomo, że nie będę trenerem Widzewa. Wtedy jeszcze jeden z prezesów prosił, żeby wstrzymać się, żebym poszedł poprowadzić kolejny trening. Mieliśmy porozmawiać dzień później, ale jak wróciłem z treningu był już wydany oficjalny komunikat, że jednak nie doszło do porozumienia. Ja nie mam o to pretensji, bo skoro ktoś nie ma do ciebie zaufania to nie ma co się na siłę upierać przy punktach w kontrakcie. Da się wyczuć kiedy ktoś chce, żebyś pracował. Jak przychodziłem do Widzewa to właściciel zadzwonił do mnie o północy po meczu z Cracovią i zapytał czy chcę prowadzić Widzew. Odparłem, że tak. Spotkaliśmy się i od razu wszystko ustaliliśmy. Wyglądało to zupełnie inaczej. Tutaj ciągnęło wszystko się ciągnęło, ale nie mam do nikogo pretensji. Bałem się tylko, że będę musiał znowu czekać na jakiś zespół do października czy listopada. Wprawdzie nie dostałem Jagiellonii w takim okresie w jakim bym chciał, czyli jakiś czas przed rundą, ale przynajmniej miałem możliwość, osobiście rozpocząć ligę. Widzewowi życzę jak najlepiej, przede wszystkim zawodnikom, z którymi pracowałem. Nie życzy się źle swoim dzieciom. Czasami się je skarci, ale się je kocha. Podobnie czuję w stosunku do piłkarzy Widzewa. Do teraz mam dobry kontakt z prezesem Animuckim. Dzwonimy do siebie, rozmawiamy. Nie ma między nami wrogości.
Czy istniał konflikt na linii Pan - Mateusz Cacek? Ostatnio Sylwester Cacek publicznie przyznał, że za rezygnacją z Pana osoby stał właśnie jego syn sprawę stawiając na ostrzu noża. Czy czuł Pan, że Mateusz Cacek nie darzy Pana zaufaniem lub nie jest zadowolony z Pana pracy? Były próby ingerencji w kwestie sportowe, za które odpowiadać powinien tylko i wyłącznie Pan?
Czułem od jakiegoś czasu, że nie po drodze nam z Mateuszem. On troszeczkę inaczej widział grę poszczególnych zawodników czy styl rozegrania niektórych meczów. Ja nie miałem o to pretensji. On był moim zwierzchnikiem. Nie miało dla mnie znaczenia, ze jest ode mnie młodszy. Pracowałem kiedyś z młodszym Pietryszynem i też się jakoś dogadywaliśmy. Prezes Cacek mi powiedział, że miałem być trenerem, a nade mną miał być tylko prezes Animucki. Mateusz Cacek miał zajmować się marketingiem. To były słowa Sylwestra Cacka po meczu bodajże z Zagłębiem, czyli widział chyba, że nie jest nam po drodze. Nie chciał robić przykrości Mateuszowi. Mnie chciał zachować jako trenera. Jego syn miał zajmować się innymi sprawami. Efekt jednak jest taki, że mnie nie ma, a Mateusz dalej pracuje czyli gdzieś tam o jednego z nas było za dużo. Mateusz to na pewno młody człowiek z wiedzą i możliwościami, ale ja troszeczkę dłużej w piłce siedzę i jednak trochę inaczej postrzegam pewne rzeczy. On miał prawo nie zgadzać się z jakimiś moimi decyzjami personalnymi, bo oprócz zwycięstw ważny jest również interes klubu. Taki Riku kosztował ponad 300 tysięcy euro więc jak nie grał to tracił na wartości. Ktoś te pieniądze w niego wpakował i mógł je stracić. Ja rozumiem, że są nerwy, dlatego chciałem w pełni ponosić za wszystko odpowiedzialność, czyli wiedzieć kto i za ile przychodzi, tak, żeby potem ktoś mógł mnie rozliczyć po roku czy dwóch, że wydałem tyle na tego i tego. Prezes Cacek mówił mi, że będziemy pracować w Excelu. Tu są wydatki, tu przychody, na koniec bilans się zgadza i wszystko jest ok. I to byłoby dobre rozwiązanie. Ale tak jak mówię, nie mam żalu do Mateusza. Poza tym każdy ojciec jak ma do wyboru syna i takiego obcego faceta jak ja to wybierze syna. Nie dziwię się więc, że tak się stało skoro Mateusz zagroził odejściem. Trudno, tak wyszło. Może kiedyś będzie jeszcze okazja popracować razem. Mateusz będzie starszy, ja będę starszy. Na pewno nie traktuję go jako wroga.
Czy byłby Pan gotów ponownie poprowadzić Widzew, gdyby w przyszłości padła taka propozycja? Czy raczej wyznaje Pan zasadę nie wchodzenia dwa razy do tej samej rzeki?
Tak. Niezależnie od tego kto rządziłby w klubie. Z resztą gdyby padła propozycja od tych samych władz, znaczyłoby to, że moja praca była pozytywnie oceniana wbrew temu co gdzieś między wierszami różni ludzie próbują przemycić. Mi nikt w Łodzi krzywdy nie zrobił. Prawie wszystkie należności, które klub mi zalegał z tytułu kontraktu, zostały uregulowane. Myślę, że lada moment reszta zostanie spłacona. Nie miałem okazji spotkać się z prezesem Cackiem od momentu rozstania, ale gdybym dostał propozycję prowadzenia Widzewa za jakiś czas, oczywiście nie teraz bo mam swoją pracę, to nie miałbym żadnych obiekcji. Dobrze się czułem w Łodzi, a jakby prezes Cacek raz jeszcze dał mi popracować w Widzewie to znaczyłoby to, że widział, iż moja praca zmierzała w dobrym kierunku. Jednak oprócz tego, że brałem pensję to coś swojego do tego klubu wniosłem.
Czy nauczył się Pan czegoś ciekawego podczas letniego zgrupowania Borussii Dortmund w Szwajcarii? Udało się wprowadzić jakieś nowinki do Pana warsztatu?
Na pewno tak. Otworzyła się głowa na kolejne spostrzeżenia. Ja zawsze powtarzam trenerom, którzy przyjeżdżają do mnie na staże, że jeśli przyjechali po receptę na sukces to źle trafili, ale jeśli chcą poznać mój sposób myślenia to ok. Ja chciałem poznać sposób myślenia Jurgena Kloppa, który stworzył coś fantastycznego - najmłodszy zespół w Bundeslidze, który został mistrzem. Taki miałem cel w Widzewie. Nie przypadkowo Mroziński czy Dzalamidze mogli zaistnieć. Chciałem opierać się na młodych chłopcach z dużym potencjałem, którzy będą mogli grać przez lata. Coś takiego miałem zamiar stworzyć w Widzewie, a teraz chciałbym spróbować w Jagiellonii. Nie boję się postawić na Tomka Porębskiego. To nic, że popełni błąd. Gra Janek Pawłowski. Na pewno ten pobyt w Szwajcarii utwierdził mnie w tym, że warto czasami poczekać, aż ten kwiat wyrośnie. Tak zrobił Klopp i teraz święci sukcesy. Ma rewelacyjnie grający zespół, ale zbudowany według jego autorskiej koncepcji.
Czy Jagiellonia może być polską Borussią i pogodzić bogatsze kluby, jak zrobiła to ekipa Jurgena Kloppa?
Myślę, że jeszcze nie w tym sezonie. Mam kontrakt tylko na rok, ale jeśli dostanę szansę i uda się dłużej popracować to wszystko się może zdarzyć. Przede wszystkim nie chcę, żeby po raz kolejny było tak, że przychodzę do klubu zrobić tę najbrudniejszą robotę, odkurzyć skład, pozbyć się zalegających na półce piłkarzy. Widzew ma już teraz fundament, gra solidnie w defensywie, robi groźne kontry. Zawodnicy niektóre rzeczy robią już w ciemno. Jagiellonia grała inaczej. Grała według myśli trenera Probierza, a ja mam jednak inną wizję. I znowu potrzebuję trochę czasu, może nawet 8-10 miesięcy. Jak w czerwcu go nie dostanę to znowu będę musiał iść do innego klubu i próbować od nowa. Dlatego cieszyłem się, że zostanę w Widzewie. W Lechu byłem dłużej, ale co pół roku odchodzili mi ważni piłkarze i co runda musiałem powtarzać od nowa pewne elementy, schematy. Tutaj ze mną jest Marcin Węglewski. Pracuje ze mną krótko, ale przytomnie ostatnio stwierdził, że przecież w Widzewie dużo czasu zajęło nam poukładanie wszystkiego, stworzenie tych podstaw. Ja mu odpowiedziałem, że wcale nie jest powiedziane, że w Białymstoku nie będziemy musieli dłużej nad tymi elementami pracować.
Czy jest szansa by szeregi pierwszej drużyny w najbliższym czasie zasilił ktoś z juniorów starszych Jagielloni, którzy w wakacje zdobyli mistrzostwo Polski? Miał Pan już okazję przyjrzeć się tym zawodnikom?
Tak, na pewno. Radzę zapamiętać nazwiska takie jak Soczyński, Kądzior, Porębski i Pawłowski. To są czterej mistrzowie Polski. Ja lubię dawać szansę młodym zawodnikom Tyle, że młodość nie może być ich jedynym atutem. Trzeba jeszcze ciężko pracować. Jeśli dam szansę i widzę, że zawodnik chce ją w pełni wykorzystać to daję mu kolejną. Ale jeśli daję szansę, a piłkarz przestaje pracować to więcej szans już nie dostanie.
Ciężar zdobywania bramek w Jagielloni spoczywa od dawna na barkach Tomasza Frankowskiego. Czy ma Pan dla niego jakąś alternatywę? Kiedy do gry może wrócić znany z gry w Widzewie Bartłomiej Grzelak?
Nie mam i chyba w polskiej lidze nie ma żadnej alternatywy dla Tomka Frankowskiego. Jeśli chodzi o Grzelaka, to my jesteśmy teraz na zgrupowaniu, rozmawiamy sympatycznie, a Bartek w dalszym ciągu leczy się w Warszawie. Żałuję bardzo, że nie ma go z nami, bo kiedyś jeszcze w Zagłębiu chciałem ściągnąć go z Widzewa, ale Legia przebiła naszą ofertę. Teraz nasze drogi zeszły się w Białymstoku, ale cały czas jest kontuzjowany i nie wiadomo kiedy będzie zdolny do gry.
Jakie cele w obecnym sezonie postawił Pan sobie i zawodnikom Jagi?
Marzy nam się miejsce wyższe niż poprzednio, ale w zeszłym sezonie ta liga była specyficzna bo Legia, Lech i Wisła straciły mnóstwo punktów z zespołami z dolnych rejonów tabeli. Wątpię, żeby w tym sezonie było podobnie. Jeśli te zespoły wskoczą na właściwe obroty to nikt nie dysponuje potencjałem, żeby mierzyć się z nimi na dłuższą metę. Na odcinku 10-12 kolejek jeszcze tak, ale jak przyjdzie 25-ta kolejka to różnice już będą duże. Chciałbym, żeby Jagiellonia była w pierwszej szóstce. Na pewno kibice nie byliby wtedy zawiedzeni po ubiegłorocznym czwartym miejscu.
W tabeli jesteście tuż za Widzewem. Będziecie na koniec sezonu wyżej niż łodzianie?
Też chciałbym to wiedzieć. Mieliśmy ostatnio szansę na skok, znaliśmy wyniki i graliśmy o pozycję lidera. Bardzo się cieszyłem, że Widzew wygrał we Wrocławiu i dał nam tę szansę. Zakładaliśmy, że wygramy w Chorzowie i uda się zdobywać punkty w kolejnych meczach. Mieliśmy nadzieję, że pojedziemy na Widzew grać o czołową trójkę. Może tak jeszcze będzie. Widzew jedzie do Bełchatowa, gdzie nastąpiła zmiana trenera. Widzew ma to szczęście, że trafił Wisłę w trakcie kwalifikacji do Ligi Mistrzów, potem miał Śląsk po Lidze Europejskiej, teraz Bełchatów z nowym trenerem. Łodzianie potrafią to wykorzystywać. To też pokazuje klasę zespołu.
Ktoś pana zaskoczył na początku sezonu ligowego?
Na pewno byłem daleki od hurraoptymizmu jeśli chodzi o grę Lecha. Chociażby w meczu z ŁKS Łodzianie mieli kilka sytuacji, a Rudnevs grał po prostu piekielnie skutecznie. Imponuje mi Legia, pomimo tego, że przegrała ze Śląskiem. Ja tam widzę myśl trenerską Maćka Skorży. Znamy się długo. Nawet dzisiaj przed momentem rozmawialiśmy (Legia w tym samym czasie przebywała na zgrupowaniu w Ostródzie - przyp. red.). Cieszę się bardzo, że został, że awansował, że w Legii pod kierownictwem polskiego trenera gra wielu Polaków. Śląsk, który przegrał ostatnio z Widzewem miał mecze, które gładko wygrywał. Widać w tym zespole ciągłość pracy trenera. Podobać się może również Widzew, który nie miał łatwego kalendarza. Grał mecz z mistrzem Polski, potem dwa wyjazdy. Na pewno łodzianie mogą być traktowani jako zespół, który w pierwszej części sezonu pozytywnie zaskoczył, chociaż akurat dla mnie nie było to zaskoczenie patrząc po tym, które miejsce zajęliśmy na wiosnę.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję i do zobaczenia w Łodzi.
Ostróda, 01.09.2011 r.
rozmawiał Marcin Olczyk
rozmawiał Marcin Olczyk
Zachęcamy do lektury poprzednich odcinków!
Cytat Tygodnia
‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"
Czeslaw Michniewicz on Facebook
Galeria
Podbeskidzie Bielso Biała