Newsy » W mediach
26-10-2013
Stanowski: I kto tu blefuje?
26.10.2013 | 09:25
Podbeskidzie Bielsko-Biała nie ma żadnego normalnego napastnika, za to ma na kontraktach dwóch cenionych trenerów. Do końca czerwca będzie musiało płacić zarówno Leszkowi Ojrzyńskiemu, jak i Czesławowi Michniewiczowi. Odpowiedź na pytanie, czy nie lepiej byłoby płacić jednemu trenerowi i do tego jednemu napastnikowi, zamiast dwóm trenerom i żadnemu napastnikowi wydaje się dość banalna. O dziwo, prezes Wojciech Borecki wybrał opcję numer dwa. Gdyby kasę przeznaczoną na odprawę dla Michniewicza i jego asystenta (lub patrząc z innej strony – na nowy kontrakt dla Ojrzyńskiego) ten biedny klub wpompował w transfery, to Podbeskidzie miałoby dzisiaj Peskovicia lub Przyrowskiego na bramce, Bastę w obronie i Demjana w ataku. I zgaduję, że dobrych kilka punktów więcej. Wygląda jednak na to, że Borecki zarządza tak jak Rybansky broni.
Zarządzanie klubami polskiej ligi to wielka bolączka. Pochopne decyzje, powierzchowne oceny, niegospodarność, brak klarownego podziału kompetencji, brak czytelnej hierarchii. Nie trenerzy i nie piłkarze są największym złem tej ligi, ale niesłowni prezesi, destabilizujący własne drużyny, nie potrafiący zadbać o to, by ich pracownicy otrzymali podstawowe narzędzia pracy. Golasy udający kogoś, kim nie są, nie mający klarownej wizji rozwoju, długofalowej koncepcji, wtykający nos w nieswoje sprawy, sypiący piach w tryby. Wielcy blagierzy i drobni oszuści. Na palcach jednej dłoni można policzyć kluby posiadające normalne boisko treningowe i komplet napompowanych piłek. Ale jedna dłoń na pewno nie wystarczy, by zliczyć wszystkich nieudolnych prezesów, mających głowy zadarte, a portfele puste. W większości klubów nie istnieją nie tylko porządne akademie piłkarskie, nie tylko nie istnieje skauting, tam nawet nie ma sprawnych komórek odpowiadających za marketing, kontakty z kibicami i sponsorami, nie ma podstawowych struktur, które funkcjonują w najzwyklejszych firmach. Pracownicy administracji zmieściliby się w jednej windzie.
Klub piłkarski powinien działać jak korporacja, z prezesem na jej szczycie i z całą armią ludzi podzielonych na konkretne piony poniżej. Dla warszawskiej Legii mecze w europejskich pucharach to aktualnie bolesne doświadczenie, co dwa tygodnie nadarza się okazja do kpin z wyników osiąganych przez zespół Jana Urbana, niemniej dzisiaj to Legia odsadza całą ligę o dwie długości – właśnie na poziomie organizacji, zarządzania, generowania przychodów, po prostu codziennego funkcjonowania. Wynik sportowy jest wypadkową wielu czynników, ze szczęściem włącznie, natomiast jeśli któryś z klubów czynnik szczęścia minimalizuje, jeśli któryś z klubów jest tak poukładany, że ze spokojem oczekuje kolejnych sezonów – to Legia właśnie. Przeczytałem ostatnio wyjątkowo dziwny tekst (użyłbym mocniejszego słowa niż „dziwny”, ale nie chcę nadwyrężać gościnności), na łamach „Tygodnika Przegląd Sportowy”. Zaczynał się tak: „Bogusław Leśnodorski – wyrzut sumienia. Nasz, dziennikarzy”. Nie do końca wiem, dlaczego autor przemawia w imieniu całej branży, ale niech mu będzie. Gorzej, że dokonana wiwisekcja zalatuje mi dziecinnym – jak to się teraz ładnie mówi, z angielska – hejtem, a nie poważną analizą działalności prezesa Legii. Jeśli autor gdzieś na końcu, w jednym zdaniu, wspomina, że faktycznie przychody klubu rosną, ale wcześniej przez kilka stron maszynopisu wyrzuca Leśnodorskiemu, że kupił Bereszyńskiego, a Bereszyński nie zanotował żadnej asysty, to zastanawiam się, o co tu w ogóle chodzi. Czy chociaż zauważył, że Leśnodorski jest prezesem, a nie dyrektorem sportowym czy trenerem?
„Legia pod jego rządami miała wejść na szczyt Europy” – napisano na wstępie o Leśnodorskim i aż przetarłem oczy ze zdziwienia, bo nie zdawałem sobie sprawy, jak ambitne cele stawiano przed tym facetem. Szczyt Europy, fiu, fiu. I to w rok! Mnie się zdawało, że najpierw warto zdobyć mistrzostwo Polski, co w gruncie rzeczy Legii zdarza się bardzo rzadko i co akurat się udało po raz pierwszy od 2006 roku. Naiwnie sądziłem też, że sprowadzenie Bereszyńskiego za grosze, podobnie jak wyciągnięcie za darmo lub prawie darmo Dwaliszwilego, Jodłowca czy Brzyskiego to sukcesy, ale okazało się, że wcale nie – to ledwie minimalistyczne lokalne podrygi, nieprzystające do ambicji dziennikarzy. „Legia, jeden wielki blef” – głosił tytuł, a ja twierdzę, że totalnym blefem był ten tekst. Legia dzisiaj na każdym polu zatrudnia coraz bardziej kompetentnych ludzi, w każdej sferze działalności jest liderem w kraju, najwięcej zarabia, najwięcej wydaje, pozyskuje najlepszych sponsorów, o reklamę na koszulce trwała niemal licytacja, loże VIP pełne są bogatych biznesmenów. Jest to po prostu poukładana firma, w której nie ma miejsca na fuszerkę. Coś może się nie udać, coś ktoś może spieprzyć, pojawiają się ludzkie błędy, ale w zamyśle wszystko odpowiednio pospinano. I chociaż drużyna dzisiaj nie gra nadzwyczajnie, mam nieodparte wrażenie, że nasza ekstraklasa przekształcać się będzie w coś na wzór ligi szkockiej, ale tej obecnej: już bez Rangersów. Jeden Celtic, a potem długo, długo nic.
Nie rozumiem, jak można oceniać prezesa po roku pracy klubu na podstawie wyników drużyny w pucharach. Czy gdyby Dominik Furman wykorzystał świetną sytuację w Bukareszcie, to Leśnodorski byłby lepszym prezesem? Gdyby Vrdoljak nie stracił piłki w rewanżu, to prezes wyglądałby na fachowca wyższej klasy? A gdyby Skaba obronił łatwy strzał w meczu z Apollonem? Mnie się wydawało, że prezes jest od tego, by stworzyć swoim pracownikom jak najlepsze warunki do wykonywania zadań: pion sportowy ma dostarczyć wyniki, pion marketingu ma zazielenić słupki w Excelu, akademia ma wyprodukować piłkarzy itd. Prezes gdzieś tam z góry spogląda, kto mimo narzędzi nie jest w stanie wywiązać się ze swojej roli i wyciąga wnioski, wymienia co słabsze elementy, planuje też posunięcia strategiczne – takie, jakich nie realizuje się ani w rok, ani w dwa. Wystarczy przejść się na Łazienkowską, porozmawiać z pracownikami, a oni przyznają, że dzisiaj każdy tam wie, co ma robić. To nie domek z kart, tylko budowla z solidnymi fundamentami, bardzo logicznie zaplanowana.
W Europie może iść lepiej lub gorzej. Kiedyś w Moskwie Maciej Rybus strzelił chyba jedynego gola prawą nogą spoza pola karnego w swojej karierze, a później sędzia nie zauważył stuprocentowego faulu Jakuba Wawrzyniaka w polu karnym, co w praktyce eliminowałoby warszawski zespół. Natężenie fartu: ogromne. Dla odmiany – teraz w Trabzonie arbiter nie zauważył „jedenastki” dla legionistów. Bywa. Ale sęk w tym, by takie incydenty nie trzęsły całym klubem i nie decydowały o niczyjej przyszłości. Ja twierdzę, że przy Łazienkowskiej powstał – i ciągle rośnie w siłę – europejski klub, tyle że jeszcze bez europejskich wyników. Przyjdą.
Kiedy w gorącej wodzie kąpany Józef Wojciechowski chciał wszystko „na już”, z pominięciem etapu konstruowania i klubu, i drużyny, to się dziennikarze z niego śmiali. Teraz śmieją się z Leśnodorskiego, piszą o blefie, bo sami chcą efekt pracy widzieć w pięć minut. I piszą, że efektu nie ma, bo w tabeli LE zero obok zera. Ja wam powiem, kiedy efekt pracy prezesa można zauważyć: kiedy kibice kupują bilety przez internet, a serwer się nie wiesza, na stadionie spożywają hot-dogi, kiedy loże są wyprzedane, kiedy piłkarze biegają po równym i zroszonym boisku w strojach z odpowiednią liczbą płatnych reklam, kiedy jupitery świecą pełną mocą, a przy linii stoi trener mający pod sobą ze dwudziestu solidnych zawodników, opłacanych godnie i terminowo, wożonych czystym autokarem na zgrupowania do dobrych hoteli. Transfery? Mam nadzieję, że Leśnodorski nie przeprowadzi ani jednego w swoim życiu, bo zajmie się tym pion sportowy, który dzięki zwiększanemu z roku na rok budżetowi będzie miał coraz większe pole do popisu. A jeśli dyrektor sportowy dokonywać będzie złych posunięć, to sam zostanie posunięty.
Z tego rozliczać trzeba prezesa, a nie z celności Furmana czy solidności Skaby.
KRZYSZTOF STANOWSKI
Cytat Tygodnia
‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"
Podbeskidzie Bielso Biała