Newsy » W mediach
15-10-2010
To nie futbol, to Matrix
Dawniej można było liczyć tylko na trenerski nos, z czasem pojawiły się kasety i pieniądze na pojętnych asystentów. Dziś już nikt o tym piłkarskim skansenie nie pamięta, teraz mamy MatchViewer, jest Amisco – to te i inne programy analityczne opanowały futbol. To one wypleniły lenistwo z piłkarzy przyklejającym kundlom sport testery na zgrupowaniach, one zrewolucjonizowały analizy przed- i pomeczowe. Hi-tech, najnowocześniejsza technologia, która w 24 godziny po spotkaniu oceni każde podanie, strzał i ruch twojego piłkarza. Jednym słowem: komputer prawdę ci powie…
Wymyślono już buty, w których korki same zmieniają długość w zależności od tego czy świeci słońce, czy akurat pada deszcz. 7-latek zaczynający przygodę z piłką w wiejskim klubiku, wraca z zajęć, wchodzi do internetu i za darmo, na tacy dostaje kompletne sesje treningowe. Akcje ofensywne prezentują mu reprezentanci
Brazylii, dryblingów uczy go Ibrahimović, strzały może poćwiczyć z Fabregasem. Albo kibice w pubie – oglądają mecze Premier League w dziwnych, kolorowych okularach, jakby byli na kinowym seansie, albo wypatrywali dinozaura. Gdzie nie spojrzysz – zmiany, innowacyjność, rzeczywistość 3D. Wszystko musi być lepsze, dokładniejsze, estetyczniejsze, wreszcie bezbłędne. Ludzie świata piłki już dawno przestali się bronić przed nowymi technologiami, ale jak zgodnie twierdzą - ujarzmić się nie dadzą. Bo to człowiek wymyślił tę grę i to człowiek wciąż ma nad nią kontrolę. Pytanie, jak długo…
Z GPS pod skórą
Kilka lat temu Amerykanie wpadli na pomysł, żeby zacząć wykorzystywać w piłce nożnej system nawigacji satelitarnej.
GPS w formie implantu o wielkości znaczka pocztowego miał być wszczepiany zawodnikom pod skórę, ewentualnie przyklejony do klatki piersiowej. Wszystko po to, żeby precyzyjnie wyliczyć ile sprintów w ciągu treningu i meczu wykonuje każdy piłkarz, w jakich rejonach boiska biega, kiedy stoi, a kiedy się rusza. Krótko mówiąc – zanalizować, każdy ruch danego zawodnika i na bieżąco przesyłać go do komputerowej bazy danych. Skoro dzięki GPS można wejść na szczyt Mount Everest, to dlaczego nie wykorzystać tego dobrodziejstwa nauki w futbolu?
Jankesom do dziś jednak nie udało się opatentować swojego wynalazku. – Nie trzeba wszczepiać żadnych mikrochipów. Wystarczy jedna kamera i dobre oprogramowanie – przekonuje Czesław Michniewicz, ambasador Castrola podczas Euro 2008.
Jeden z czołowych producentów olejów samochodowych na świecie od ładnych paru lat mocno stawia na piłkę nożną. Firma stworzyła w Anglii specjalną komórkę, która zajmuje się dogłębną analizą statystyczną meczów w rozgrywkach, których Castrol jest sponsorem. Dzięki temu podczas ostatniego mundialu w RPA kibice mieli na stronie FIFA dostęp do przejrzystych, nowoczesnych i na bieżąco aktualizowanych statystyk. W trakcie meczu można było sprawdzić ile dany piłkarz oddał strzałów (celnych i niecelnych), ile razy podawał, ile miał udanych dryblingów, jak długo utrzymywał się przy piłce.
– Kiedyś podczas meczów Ligi Mistrzów zachwycaliśmy się statystyką dotyczącą liczby kilometrów przebiegniętych przez danego piłkarza. Dziś to nie wystarcza. Kibice żądają więcej informacji, za pośrednictwem internetu, chcą mieć dostęp do kompleksowych danych. Pokolenie Championship Managera, nastolatków godzinami ślęczącymi przed komputerem z roku na rok jest coraz liczniejsze. Oni naprawdę są świetnie zorientowani, na czym polega nowoczesny futbol. Chcą rozumieć i czytać tę grę, tak jakby rzeczywiści byli klubowymi menedżerami – wyjaśnia Emilio Butragueno, legenda Realu Madryt i jeden ze światowych ambasadorów Castrola.
Hiszpan razem z Arsene'em Wengerem i Ottmarem Hitzfeldem opracowali specjalny program - System Performance Index, dzięki któremu zwykły kibic ma wgląd do fachowych danych dotyczących prędkości, wydajności i poziomu gry wszystkich piłkarzy w meczu. Na podstawie tego indeksu wybierany jest na przykład najlepszy piłkarz mistrzostw świata (w RPA został nim Sergio Ramos).
Potrzeba matką wynalazków
Kiedyś nie było komputerów, programów, analiz czy statystyk. Nie było nic. Trenerzy byli zdani wyłączenie na siebie i swoją intuicję. Pomoc mogła przyjść tylko z góry.
– Siedział taki człowiek na ławie i oglądał kilkunastu piłkarzy z jednej perspektywy. Opinie wyciągał najczęściej pod wpływem emocji, często przypadku. Potem, na podstawie tej subiektywnej oceny, decydował czy dany piłkarz grał czy nie. Z czasem pojawiły się kamery i kasety VHS. Już było trochę lepiej, ale to i tak przepaść w porównaniu do tego, czym obecnie dysponujemy. Kiedy zaczynałem pracę w tym zawodzie mogłem liczyć co najwyżej na analizę kinetyczną. Jeśli chciałem dokładnie przestudiować cały mecz – liczbę podań, odbiorów, strzałów - musiałem na to poświęcić nawet 72 godziny. W tygodniu, między kolejnymi kolejkami, bardziej szczegółowa analiza nie miała więc sensu – opowiada Michniewicz.
Ze słóchawką w uchu
Przełom nastąpił w 2002 roku, przy okazji finału Ligi Mistrzów, w którym Read Madryt pokonał Bayer Leverkusen. Wtedy właśnie zaprezentowano prototyp dzisiejszych ekskluzywnych programów analitycznych. Na Hampden Park w Glasgow zainstalowano osiem kamer, które śledziły ruch każdego z dwudziestu dwóch piłkarzy. Nagrania zostały odpowiednio pocięte, potem zmontowane, po czym trafiły do specjalnej bazy danych. Później całym tym materiałem zajęli się angielscy informatycy, którzy wcześniej stworzyli nowatorskie oprogramowanie.
Produkt finalny, za pośrednictwem UEFA, trafił pod ocenę kilkuset trenerów na całym świecie – w tym także Michniewicza.
– Od tamtego czasu zacząłem coraz bardziej interesować się komputerową analizą. Wyjeżdżałem na zagraniczne staże i podpatrywałem. Imponował mi taki Martin Jol. Miał do dyspozycji siedzących obok ławki dwóch informatyków, którzy w trakcie meczu, z laptopami na kolanach analizowali zagrania jego piłkarzy i rywali. To jest najwyższy szczebel, Anglicy wyznaczyli w tej kwestii światowe trendy – wyjaśnia Michniewicz.
Prekursorem analizy komputerowej nie był jednak Jol, ale maniak statystyk i nowinek technicznych Sam Allardyce. Nie rozstający się ze słuchawką przy uchu menedżer Blackburn Rovers, cały czas na bieżąco jest informowany przez klubowych analityków o wydajności swoich piłkarzy i kluczowych sytuacjach. W przerwie spotkania, na podstawie sporządzonych notatek, pokazuje drużynie na monitorze wybrane akcje. Po meczu seans analityczny trwa zazwyczaj dłużej niż kwadrans.
– Kiedy byłem trenerem Zagłębia Lubin, prezes Pietryszyn też chciał, żebym nosił taką słuchawkę. Miałem być polskim Allardyce’em. Mało tego. W związku z tym, że stary stadion w Lubinie był otoczony wysokimi trybunami, prezes wpadł na pomysł, żeby każdy mecz i trening nagrywano z helikoptera – śmieje się Michniewicz.
Pierwszym klubem w Polsce (i całej Europie Wschodniej), który regularnie zaczął korzystać z fachowej analizy meczowej była Legia Warszawa. Wraz z przyjściem Jana Urbana na Łazienkowskiej pojawił się hiszpański program Amisco, wykorzystywany między innymi przez Real Madryt. Jest to system ośmiu kamer zamontowanych na stadionie Legii, który rejestruje obraz z meczu, a później za pośrednictwem internetu wysyła materiał do Hiszpanii. Tam, za całe 3 tysiące euro (trzy lata temu było to 5 tysięcy) sztab analityków w ciągu 48 godzin przygotowuje kompleksową analizę taktyczną spotkania (jednego) oraz osiągnięcia poszczególnych piłkarzy (gospodarzy i gości), po czym wysyła materiał z powrotem.
– Jakie otrzymywaliśmy dane? Na przykład: ile kilometrów i w jakim tempie przebiegł dany zawodnik, ile razy podał celnie, ile niecelnie. Ile razy zagrał do przodu, ile do boku, a ile do tyłu. Albo z jaką prędkością leciała piłka po zagraniu zawodnika, kto do kogo najczęściej podawał – wyjaśnia Ryszard Szul, fizjolog Legii za kadencji Urbana.
Teoretycznie, dzięki takim informacjom można obiektywnie ocenić przygotowanie i formę każdego zawodnika i później na tej podstawie skutecznie wybrać podstawową jedenastkę. Niestety w praktyce, patrząc na wyniki warszawian w trzech ostatnich latach Amisco, tak jak w przypadku Realu, nie rozwiązało największych problemów drużyny.
– Co roku przybywa danych statystycznych. Dzięki takiemu programowi, jak Amisco można zanalizować na przykład przyspieszenie piłkarza czy ilość niecelnych podań, ale nie tylko. Dostaje się także dane dotyczące odległości między formacjami, ruchliwości obrońców, i tak dalej – wylicza Michniewicz, który jeszcze jako trener Arki dostał w prezencie od Urbana analizę Amisco po jednym z meczów Legii.
A więc na razie same plusy. Trenerzy są zadowoleni, bo nowoczesna analiza ułatwia pracę, oszczędza czas i przekonuje obiektywnością. A co na to piłkarze?
– Starsi zawodnicy wolą bazować na doświadczeniu, wytrenowaniu, intuicji. Wiadomo – starych drzew się nie przesadza. - Ale ci młodsi, którzy namiętnie grają w piłkarskie menedżery – jak najbardziej. Są ciekawi, pytają, sprawdzają sami siebie – opowiada Michniewicz.
Jednym z takich piłkarzy jest Kuba Rzeźniczak, który z Amisco po raz pierwszy zetknął się trzy lata temu.
– Traktuję ten program jako swego rodzaju ciekawostkę. Można dzięki niemu sprawdzić, czy to jak się przygotowywałeś przed meczem, przełożyło się na twoją późniejszą grę. Za trenera Urbana dostawaliśmy dane po każdym spotkaniu. Niektórzy bardziej się nimi interesowali i brali wydruki do domu, inni nie przywiązywali do tego większej wagi. Ja też czasami z tego korzystałem i później wyjaśniałem wszystkie wątpliwości z drugim trenerem Kibu Vicuną. Dodatkowo, w tygodniu trener analizował z nami wybrane mecze ligi hiszpańskiej – opowiada Rzeźniczak.
On, tak jak Michniewicz, na własnej skórze doświadczył skoku technologicznego w polskiej piłce.
– Siedem lat temu, kiedy zaczynałem wchodzić do dorosłej piłki nie było żadnej analizy meczowej. Po meczu trener wchodził do szatni, rzucał kilka słów – w sensie – to dobrze, a to źle i wszyscy rozjeżdżali się do domów. Nie było profesjonalnej opieki, monitoringu organizmu. Za też przypłaciłem zdrowiem. W wieku 16 lat aplikowano mi obciążenia treningowe o identycznym natężeniu, jak doświadczonym, wytrenowanym piłkarzom. Bywały okresy, że jako młody chłopaka czułem się maksymalnie przetrenowany… Dlatego dobrze, że są takie programy jak Amisco. Trenerzy doskonale wiedzą, kiedy mają ci przycisnąć na zajęciach, a kiedy trochę odpuścić – tłumaczy obrońca Legii.
Do rangi wręcz legendy urosła anegdota o jednym z doświadczonych piłkarzy polskiej ligi, który na letnim zgrupowaniu chciał oszukać trenera i zamiast sobie, założył specjalny sport tester, biegnącemu obok psu…
– Ten przyrząd ma pomagać piłkarzowi, a nie go odstraszać. Sport tester mierzy tętno maksymalne zawodnika oraz moment, w którym zakwaszają się mięśnie. Dzięki takim danym, można zwiększyć lub zmniejszyć danemu piłkarzowi obciążenia treningowe. Trener jest pewien czy jemu zawodnikowi należy się odpoczynek czy dodatkowe zajęcia. Kiedyś jeszcze, kiedy tempo gry było względnie niskie, dało się oszukać i zakamuflować braki kondycyjne. Zdarzały się lenie. Teraz nie ma na to szans, zresztą to byłaby zwykła głupota. Gra jest tak szybka, że nawet w tych teoretycznie słabszych klubach każdy się pilnuje – przekonuje Rzeźniczak.
Postęp techniczny jest, idziemy z duchem czasu, technologią nie odstajemy od Europy, piłkarze są coraz bardziej profesjonalni, ale… No właśnie. Coś tu nie gra. W głowie zostają liczby, mniej lub bardziej przydatne wskazówki odnośnie gry rywala, ale w nogach siły i techniki nie przybywa wprost proporcjonalnie.
– Statystyki są fajne dla mediów, ładnie wyglądają w telewizji, ale umiejętności technicznych od nich nie przybędzie – irytuje się Marek Koźmiński. – OK, plusem jest na przykład analiza gry przeciwnika. Kiedy zaczynałem występować we Włoszech niektórzy trenerzy katowali nas 90-minutowymi seansami z naszym ostatnim meczem lub spotkaniem najbliższego przeciwnika. Dziś można osiągnąć ten sam efekt w dziesięć, góra piętnaście minut. I to jest pozytywne. Tak samo, jak mierzenie parametrów fizjologicznych, kwestie monitorowania organizmu. Ale kiedy widzę trenera, który na ekranie plazmy rysuje piłkarzowi linię od punktu A do punktu B, to śmiać mi się chce. Był już jeden taki, który z laptopem wychodził na boisko. Chyba tylko po to, żeby pokazać, że potrafi go użyć. Nazwiska nie muszę chyba podawać… – kwituje były piłkarz Udinese.
Nie dajnmy się zwariować
Świat idzie do przodu, ale nawet super inteligentne programy IT wciąż nie są na tyle silne, żeby wyprzeć choćby rolę trenera. W tym wyścigu człowiek na nadal jest górą.
– Bo najważniejsze jest to co, się dzieje na boisku, a nie na przedmeczowej analizie. Amisco jest fajne, pożyteczne, ale nie przekaże ci zadań taktycznych. Wiadomo, że wszystko się rozwija, co roku wchodzą jakieś nowe elementy, ale ja bym był bardzo ostrożny. Nie możemy się uzależnić od komputera. Żaden chip nie zastąpi pracy trenera i z tego co wiem to nie zmotywuje piłkarza i nie przeprowadzi z nim indywidualnej rozmowy – twierdzi Rzeźniczak.
Jak zatem będzie wyglądała przyszłość?
– Będzie taka sama – uważa Michniewicz. – Z nowymi technologiami w piłce jest jak z lekarzem – ma nie szkodzić i ograniczać przypadek. W branży trenera intuicja jest bardzo ważna, trzeba szybko reagować, robić korekty. Ale od takich programów jak Amisco czy MatchViewer, które stosuje dziś większość klubów ekstraklasy się nie ucieknie – dodaje Michniewicz.
Znacznie bardziej dosadny i krytyczny jest z Koźmiński: – Przestańmy z tymi komputerami i zajmijmy się zwykłą jakością treningów! Wszystkie te analizy, programy niech sobie będą, ale niech nie odwrócą naszej uwagi. Siła, wytrzymałość, dynamika – ja to wszystko też trenowałem za pomocą nowoczesnych przyrządów, fotokomórek. Na zgrupowaniach pobierano nam krew co pół godziny, a wyniki próbek wprowadzano do komputera. To musi być. Ale kiedy czytam wypowiedź – anonimową – jednego z obecnych reprezentantów Polski, który mówi, że treningi są monotonne to mam ochotę wziąć takiego pajaca i mu, za przeproszeniem, przyp… We Włoszech 45 tygodni w roku trening taktyczny wygląda prawie identycznie, bo właśnie dzięki schematom, dzięki powtarzalności można czegoś się nauczyć, coś wytrenować. Polscy piłkarze są po prostu śmieszni. Mają talent, możliwości, są godziwie wynagradzani, ale to przykre, co robią i mówią. Zostawmy trenerów i jakość treningów, bo to nie to jest kluczem w tym całym naszym piekiełku. Trzeba zmienić podejście, od podstaw. Zamiast wydawać pieniądze na te programy informatyczne, zatrudniajmy coraz więcej fachowców z Zachodu. Tylko oni mogą podnieść poziom naszej piłki. Innego wyjścia nie ma… Kiedy więc już zatrudnimy w Polsce tych obcokrajowców, obstawimy wszystkie kluby od Radzionkowa po Szczecin Holendrami, Hiszpanami, Serbami i Bóg wie kim jeszcze, wytrenujemy te megatalenty do piłkarskiego Eldorado zostanie nam już tylko wybudowanie… laboratoriów. Takich jak to w Milanello.
Co by było, gdyby nie bylo Redondo?
Ktoś, kto udał się do oddalonego o 50 kilometrów od Mediolanu ośrodka Milanu, w poszukiwaniu największej tajemnicy długowieczności piłkarzy Rossonerich, ten musiał wyjechać z niego co najmniej rozczarowany. Ani nie znalazł tam supernowoczesnej kliniki, ani szpitalu na peryferiach. Owiane legendą MilanLab, to nic innego jak…
- Dwa, góra trzy duże komputery w ciasnym pokoju i kilka innych pomieszczeń. A to wszystko w podziemiach szatni pierwszej drużyny – zwięźle wyjaśnia Giuseppe Sapienza, wiceszef departamentu prasowego Milanu, do którego zadzwoniliśmy po informacje.
Czyli te technologiczne cacko, o którym tak pieją z zachwytu wszyscy wkoło, miałoby być nędznym bunkrem, nad którym swoje zapocone getry ściągał jeszcze niedawno Michał Miśkiewicz? Nie do końca. W Milanie każdy, kto choć raz był w laboratorium lub jest w posiadaniu jakichkolwiek danych na jego temat nigdy nie powie ci całej prawdy. Część przemilczy, część skwituje ironicznym uśmieszkiem, część najzwyczajniej w świecie zmyśli lub uprości. MilanLab było i wciąż jest najnowocześniejszym ośrodkiem medyczno-badawczym jaki do swojej dyspozycji ma klub piłkarski. Doświadczenie, stopień zaawansowania prac i środki, jakie przeznacza na jego funkcjonowanie Silvio Berlusconi są nieosiągalne dla konkurencji. Półtora roku temu swoje laboratorium, oczywiście wzorowane na tym mediolańskim otworzyli Los Blancos. Tyle że Real Madryt Tec, stworzony według planu najsłynniejszego trenera przygotowania fizycznego na świecie - Włocha Valtera Di Salvo, zamiast święcić triumfy, jak na razie ponosi sromotne porażki. Lekcje pokory dostaje od samego mistrza, bo to już dwa lata temu w Milanie zdiagnozowano chroniczną przepuklinę u Kaki. 65 milionów euro wydane na transfer Brazylijczyka wystawia madryckim lekarzom bardzo mierną ocenę. A Włosi? W latach 90. wierzyli w magiczne pigułki i hodowlę piłkarskich bojlerów na wzór Angelo Peruzziego.
Dziesięć lat później skończyli ze szprycowaniem i postawili na medycynę najnowszej generacji. A wszystko dzięki… Fernando Redondo. Argentyńczyk, kupiony w 2000 roku z Realu Madryt przez Milan za ówczesne 15 milionów euro, po przejściu badań wydawał się zdrów jak ryba. Nic tylko podbijać Serie A. Redondo zaczął mocno, za mocno.
Po trzech minutach pierwszego letniego sparingu zerwał więzadła krzyżowe. Nie kopnął piłki przez następne dwa i pół roku. Żaden lekarz nie był w stanie mu pomóc. Kolejne powroty do treningów kończyły się kolejnymi urazami i tak bez przerwy. Milan już nigdy nie odzyskał zainwestowanych pieniędzy, choć i tak Argentyńczyk wykazał się nie lada gestem, rezygnując z pobierania pensji. Na coś się ten transfer jednak przydał. W lipcu 2002 roku oddano do użytku MilanLab. Lekarze mediolańskiego klubu od tamtej pory mieli już nigdy więcej nie pomylić się przy wydawaniu opinii na temat zdrowia wszystkich – starych i nowych – piłkarzy Milanu.
Ryzyko transferowe zostało ograniczone do minimum, liczba kontuzji odnoszonych z powodu urazów niemechanicznych - jak podają klubowe źródła – spadła aż o ponad 90 procent (lepszy wynik byłby, gdyby nie uraz Ronaldo w marcu 2008 roku). Nagle z Milanu zrobił się skansen, albo jak kto woli – dom spokojnej starości, którym takie okazy jak Cafu, Maldini, Serginho czy Favalli były lepiej zakonserwowane niż obrazy w Luwrze.
- Wczoraj średnia wieku naszej drużyny przekroczyła 34 lata. Starszej w Europie nie znajdziecie – dumnie oznajmił kiedyś Jean Pierre Meersseman, szef MilanLab. – Jaki jest maksymalny próg wieku topowej klasy piłkarza? Myślę, że koło czterdziestki. Kiedyś to było góra 34 lata – dodał Belg, który jest jednocześnie szefem departamentu biomechaniki Uniwersytetu Louvain-la-Neuve.
Prześwietlimy Ci każdy mięsień
Meersseman dzięki połączeniu najnowszej technologi PAS (Predicitive Analysis Server) z komputerowymi systemami wykorzystującym sztuczną inteligencję jest dziś w stanie przewidzieć z 70-procentową skutecznością, który piłkarz wkrótce dozna kontuzji, a który dalej może spokojnie trenować z pełnymi obciążeniami.
– Co ciekawe udało się nam nie tylko znacznie ograniczyć liczbę kontuzji, ale także dzięki testom neurotycznym, chiropatii zmniejszyć o 92 procent użycie leków i zminimalizować interwencje chirurgiczne – chwali się Meersseman.
Nic z nieba jednak się nie bierze. Spece z MilanLab nie byliby tak skuteczni, gdyby nie pomoc Amerykanów z firmy Computer Associates. To oni, we współpracy z SENSEable City Lab z bostońskiego Instytutu Technologi, opracowali i dostarczyli Włochom specjalne oprogramowanie, który zbiera, później analizuje ponad dwa miliony danych na temat każdego piłkarza Milanu. Prześwietlany jest każdy mięsień zawodnika, układ kostny, przebyte urazy i choroby układu odpornościowego. Wszystko po to, żeby wyeliminować ryzyko kontuzji i ograniczyć spadki formy.
– Weźmy choćby takiego Seedorfa. Od pięciu lat ma zakaz trenowania niektórych partii mięśni, bo badania wykazały, że są na wyczerpaniu – tłumaczy Meersseman.
Piłkarze uczą się samokontroli, ale na wypadek, gdyby zapomnieli o swoich obowiązkach, panowie z MilanLab wyposażyli ich w elektroniczne chipy w formie klucza. Na siłowni każdy z zawodników po wykonanym ćwiczeniu wkłada klucz do specjalnego czytnika, a po zajęciach trener od przygotowania fizycznego wrzucane dane do komputera i szczegółowo analizuje stopień zakwaszenia i odnotowuje mikrourazy w poszczególnych partiach mięśni. Wizyty u kinezjologa, badania antropometryczne, monitoring siły docisku w czasie sprintu to tylko jedna strona medalu.
To już nie Milan, to Matrix
Druga – ta bardziej relatywna i skomplikowana, co nie znaczy, że mniej ważna – to psychologia. PSI, czyli badanie na odporność psychiczną, zwane też treningiem mentalnym przeprowadzane są po każdym treningu. Komputer, na podstawie regularnego monitoringu po zajęciach wybiera ośmiu piłkarzy, którzy trafiają do specjalnego szklanego Mind Roomu. Tam, w objęciach fotela z energo-masażem i z elektrodami przyklejonymi do głowy, przechodzą 20-minutowy, relaksacyjny seans.
W czasie kiedy urządzenie monitoruje stan mentalny piłkarza i na bieżąco przekazuje sygnał do komputera, zawodnicy patrząc na specjalnie wizualizacje, mające pomóc im w odstresowaniu się. Doktor Bruno Demichelis, główny psycholog w MilanLab w poszukiwaniu minimalizacji negatywnego stresu dopracował swoją metodologię do perfekcji. Dziś, po jego okiem, każdy debiutant w kadrze Milanu, przechodzi w tym swoistym pokoju zwierzeń specjalny trening mentalny, badający stopień presji, jaką na młodym piłkarzy wywołują nowe rozgrywki – zarówno ligowe, jak i pucharowe.
"To już nie jest Milan, to Matrix…" – napisała niedawno "La Gazzetta dello Sport", po tym jak ogłoszono, że umowę z laboratorium w Milanello podpisał gigant na rynku informatycznym – firma Miscrosoft. Ręce zaciera zwłaszcza Meersseman:
- Teraz będziemy mogli dzięki uproszczonym algorytmom oszacować zoptymalizowany, precyzyjnie dostosowany do potrzeb danego piłkarza dystans i czas sprintów. Najpierw przebiegnij 100 metrów i odpocznij przez 43 sekundy, później pokonaj dystans 80 metrów i zatrzymaj się na minutę i dwie sekundy i na końcu przebiegnij 61 metrów – opowiada Meersseman.
Jak czytamy w amerykańskim wydaniu "New Scientist" : "Znalezienie tego czegoś ekstra może oznaczać, że zamiast porażki odnieśliśmy sukces. Nauka i technologia rozwijają się bardo szybko, wpływając na wszystkie aspekty naszego życia i sport nie jest wyjątkiem od tej reguły?"
Rafał Lebiedziński, Magazyn Futbol
Cytat Tygodnia
‘’Porażka jest gorsza od śmierci bo trzeba się po niej obudzić"
Podbeskidzie Bielso Biała